Rok 2013. Chicago.
"To nie ja, nie mam ziarna.
Pozwól mi spiąć twoje brudne skrzydła
Pozwól mi się przelecieć, potnij się.
Chcę pomocy, bym mógł zadowolić siebie.
Mam sznurek, powiedziano ci,
Przyrzekam ci, byłem prawdziwy
Pozwól mi się przelecieć, potnij się.
Chcę pomocy, bym mógł zadowolić siebie."
Każdy, nawet najbardziej obojętny człowiek na świece, ma w swoim życiu kogoś, kto jest dla niego niesamowicie ważny. Jest jego opoką, nadzieją, wsparciem, oczkiem w głowie, jego sensem, jego tlenem. Nawet obojętne zielone oczy potrafią płonąć wielkim uczuciem, widząc właśnie tę osobę. Zrobiłby dla niej wszystko, nie ma żadnych granic, szaleje za nią i nie zważa na konsekwencje. Nie ma nikogo, kto by go powstrzymał. Śmierć? Może umierać, może, ale tylko i wyłącznie wtedy gdy ta osoba będzie bezwarunkowo bezpieczna. A nie może być bezpieczna.
Nie w rękach jakiejś dziwki.
~*~
- Proszę wejść, panno Swan. - warknął. Nie miał ochoty wpuszczać tej kurwy do swojego domu, bez względu jaka piękna by ona nie była. Ale musiał. Musiał, ponieważ chciał wiedzieć o co chodzi w tej posranej sytuacji. Co ona tu robi, jak to Cassie ją przysłała?! To jest właśnie to zastępstwo? Dziwka od Moore'a? Największego alfonsa w Chicago. Och, to ciekawe skąd Casandra ją zna! Tak, tak bardzo go to ciekawiło. Zastanawiał się też jak obie panie będą się tłumaczyć. Z Isabellą porozmawia sobie teraz, ale Cassie zostawi na później, jak wróci ze szpitala.
Kiwa głową wskazując miejsce gdzie znajduje się salon, zapraszając ją tam niechętnie. Nie zabawi tu długo, o nie, nie ma opcji, że ktoś taki będzie miał styczność z jego córką. Nie chce aby Hope przebywała z takimi ludźmi, chce ją uchronić od zła, wszyscy jego pracownicy są czyści, on już ma ludzi, którzy to sprawdzają. Teraz, nie musi nawet sprawdzać, po prostu wie, że Isabella Swan nie jest kobietą pasującą do tego miejsca. Jedyną złą osobą, która ma styczność z jego córką jest... Jest właśnie on sam. On jest zły, ale przy niej jest inny. On jest zły, on ją chroni od zła, chroni ją od popełniania błędów.
Kobieta siada na czarnej, skórzanej kanapie. Jest duża, pomieściłaby z pięć osób. Edward siada naprzeciw, po drugiej stronie, na sofie. Mierzy ją wzrokiem, nie proponuje nawet nic do picia, nie ma czasu na takie gówno. Chce wiedzieć o co chodzi i jak najszybciej ją stąd wyrzucić, to nie miejsce dla niej. Niech się pieprzy z innymi, a nie dotyka jego córki, do kurwy!
- Więc... - nadal warczał. - Casandra tu cię przysłała? - nie bawi się w per panią, wtargnęła na jego teren.
- Tak. - kiwnęła głową, nie była ani trochę speszona. Musiała być bardzo pewna siebie, skoro jej nie onieśmielał. - Mówiłam jej, że się nie nadaję, ale nalegała.
- Nalegała? - uniósł brew pytająco, Bella wzdycha cicho i ma wielką ochotę wywrócić oczami. Denerwuje ją jego postawa, wielki pan wszechświata? O nie, na pewno nie i musi mu to pokazać. Za to Edward czuje się dziwnie, to dla niego nowa sytuacja, że ktoś jest odporny na jego urok.
- Po prostu mam u Cassie pewien dług. - jednak wywróciła oczami.
- Dług? - znów podpytuje miedzianowłosy.
- Proszę wybaczyć, ale to już raczej nie pańska sprawa. - teraz to ona się zdenerwowała. Co za niewychowany dupek, myśli wściekle, wzburzona jego zachowaniem.
- Chyba jednak moja, skoro masz zamiar pilnować moją córkę! - jego głos stał się głośniejszy. Krzyczy na nią? Nawet się nie wzdrygnęła, nie jest to nowość. Jej "partnerzy" często na nią krzyczą.
- Panie Cullen. - mówi spokojnie. - Po pierwsze, proszę się uspokoić, nie będę rozmawiała z panem w ten sposób, nie przyszłam tu aby się kłócić. - Fakt, ponoć mam pilnować pańską córkę, ale to nie ma nic wspólnego z tym jaki mam dług u Cassie, tak? Po prostu mam, to było dawno, a teraz czas aby się odpłacić. - prychnęła. - Chociaż wątpię, aby chciał pan zostawić ze mną Hope, bo tak ponoć ma na imię. - skończyła, spojrzała jakby znudzona na Cullena, choć tak naprawdę intrygował ją ten człowiek. Jest taki zimny, ale gdy chodzi o jego córkę staje się nadopiekuńczy. Nawet gdy wypowiedziała jej imię, w jego oczach pojawiły się iskierki. Pięknie wyglądały jego zielone oczy, błyszcząc się jej na jej imię.
- Tak, tak ma na imię. - powiedział po chwili, głos miał już spokojny. Wrócił opanowany Cullen, ten który ma wszystko i wszystkich pod kontrolą. - Tak, panno Swan. - wstaje i podchodzi do barku, a jednak. - Coś do picia? - sam nalewa sobie whiskey, rzucił jej krótkie spojrzenie przez ramię.
- Nie, dziękuję. - odpowiada prosto.
- Gdyby pani zmieniła zdanie, proszę mówić. - znów usiadł na sofie i upija łyka złocistego napoju. Patrzył na nią. - Szczerze nie wiem, co mam robić i bardzo mi się to nie podoba. - powiedział w końcu.
~*~
Było tu tak infantylnie, biało, za biało. Dusiło go, przytłaczało i miażdżyło. Czuł się obecnie jak gówno, a już dawno tego nie doświadczał. I z ręką na sercu mógł powiedzieć, że nie tęsknił za tym uczuciem. A kto by tęsknił? Nienawidzi szpitali, nic w tym dziwnego, nie po tym co tu przeszedł. Szpital - samo to słowo sprawia, że sztywnieje i staje się niespokojny.
Pokręcił głową i podszedł do recepcji, stała tam plastikowa blondynka i za nic nie pasowała mu do tego mdłego miejsca. Sztuczne rzęsy, za dużo pudru i silikonowe piersi wypływające z uniformu. Tak, dla starszych pacjentów to pewnie rozrywka, albo powód do zawału. Wywrócił oczami, cóż za idiotyzm.
- Przepraszam... - spojrzał na plakietkę. - Miley... Szukam sali panny Casandry Foxe.
- Jest pan z kimś z rodziny? - zapytała, podnosząc na niego wzrok, od razu zmieniła postawę. Wyprostowała się, wypięła dumnie pierś i zatrzepotała rzęsami. Parsknął cicho.
- Nie, Miley, jestem jej dobrym znajomym. - powiedział stanowczo. No dawaj, kurwa, mów! Uch, ale go denerwują takie paniusie, dlatego jest sam. Niepotrzebne mu takie panienki, po Kate ma dosyć miłostek, raz na zawsze.
- Drugie piętro, sala 102. - jej głos był za słodki, aż mdły. Obrzucił ją zimnym spojrzeniem na do widzenia i poszedł do windy. Nie miał trudności z znalezieniem sali. Bezceremonialnie wszedł do środka. Zwykła sala, ze ścianami w odcieniach wyblakłej mięty, gdzieniegdzie pęknięcia. Bardziej wygląda jak więzienie, a może nie? Może on przez te wydarzenia związane ze szpitalami ma od razu złe skojarzenia i wszystko koloryzuje. Możliwe. Na środku stało metalowe łóżko, a na nim siedziała Cassie, wpatrywała się w niego zaskoczona. Spodziewała by się wszystkiego, ale nie tego, że odwiedzi ją Edward Cullen! Sądziła, że prędzej niebo spadnie. I nic dziwnego.
- Casandro... - głos miał spokojny, usiadł na krześle obok jej łóżka. - Jak się czujesz? - zaczął od najbardziej banalnej formy rozpoczęcia konwersacji, ale nie miał czasu na jakieś gierki, chce wiedzieć skąd ta zna dziwkę Swan. Nie mógł podarować sobie tego, że nie wie o tak ważnej sprawie, a ona jest tak blisko jego córki. Do cholery jasnej, a jeśli Foxe ma coś wspólnego z Moore'm? Wtedy będzie musiał natychmiastowo ją zwolnić, nie pozwoli aby zbliżała się wtedy do Hope! Nikt nie tknie jego malutkiej, niewinnej Nadziei. Nie mają prawa.
- Dobrze, panie Cullen. - odpowiedziała, wyczuwał wahanie w jej głosie. Nie przez przypadek. Cassie nie wiedziała jak się zachować. Wiedziała, że skoro do niej przyszedł coś musi być nie tak, ale nie wiedziała co. Przecież zrobiła wszystko jak należy, a za parę dni wróci do pracy. Odwiedzić ot tak, bez przyczyny jej nie mógł. Nie utrzymują kontaktów, a zna Cullena na tyle aby stwierdzić, że nie jest na tyle dobroduszny aby sprawdzić jak czuje się jego pracownica. Odetchnęła, cokolwiek go sprowadza ona zaraz się o tym dowie, przecież w końcu po to tu przybył.
- Cieszy mnie to. - mruknął obojętnie, nie przekonałby tym nikogo i sam o tym wie, nie zależy mu na tym, chce jak najszybciej dotrzeć do sedna sprawy. - Casandro, zapytam wprost, skąd znasz panią Swan? - spojrzał w jej oczy. Nie mogła z nich odczytać nic, nie wiedziała jak ma odebrać to pytanie. Zatkało ją. Pyta o Bellę?! Cholera, ale czemu?
- Ja... - nie wiedziała, co powiedzieć. Postawiła na prawdę, Cullen zauważy jeśli zacznie go zwodzić, nie jest taki głupi, wywęszy kłamstwo. Jest na nie uczulony i miała okazję widzieć jego wybuch gniewu. O nie, nie chce znów tego przeżywać, a co dopiero być powodem tej agresji! - Bella i ja chodziliśmy do tego samego liceum, byliśmy w jednej "paczce". - wzruszyła ramionami. To tyle, nic strasznego, co nie? Oczywiście, wie jak niechlubnie skończyła panna Swan. Spotkała ją niedawno, wracała z zakupów i zobaczyła ją w aucie jak całuje jakiegoś obskurnego grubasa. Widać, że nadzianego, w końcu auto z jakiego wychodziła nie było byle jakie.
- I tylko tyle? - spojrzał na nią wyczekująco. - Nic o niej nie wiesz? I załatwiłaś ją jako zastępstwo?! - oj, nie jest dobrze, nie jest. Cassie wzdrygnęła się, musiała go jakoś szybko udobruchać.
- Oczywiście, że nie, panie Cullen. Kocham Hope i nie wybaczyłabym sobie gdyby coś jej się stało. - z jej słów biło szczerością, o tak, ona naprawdę oddała serce tej dziewczynce. Jest z nią strasznie blisko i to widać. - Bella jej nie skrzywdzi, jasne, zmieniła się trochę od czasów licealnych, ale w głębi serca...
- Casandro! - krzyknął i zerwał się z krzesła. - Nie obchodzi mnie, co Swan ma w głębi serca, jasne? Interesuje mnie to, co sobą prezentuje w danym momencie, ma zajmować się moją córką, masz pewność, że jej nie skrzywdzi, do cholery jasnej?!
- Tak, panie Cullen, mam taką pewność. - powiedziała dobitnie. Choć w głębi miała ochotę zwinąć się w kulkę i płakać.
- W porządku. - warknął, wziął kilka wdechów i podszedł do drzwi. - Życzę szybkiego powrotu do zdrowia.
______________________________________________________
WITAM...
... No, notki znów nie było dłuższy czas, ale najważniejsze, że jest, co nie? Wena mi jakoś odeszła i trudno mi było cokolwiek napisać. Jednak powstał ten rozdział i koniec końców chyba nie jest taki zły no nie? Okay, dziś nie mam ochoty na lanie wody w odautorskich tekstach. Mam nadzieję, że NN napiszę szybciej i wstawię ją już niedługo.
Liczę na szczere komentarze :)
http://twilightnators.blogspot.com/ (pojawił się mój one shot)
Pozdrawiam,
Wampirek.