niedziela, 30 listopada 2014

17. "Zabita niewinność"


Rok 2013. Chicago. 

"Będę grać w tę grę, lecz nie zatrzymam się
Trzymam głowę prosto
I nie zamierzam się zmienić
Nie zamierzam się zmienić"

Mały pokój. Na pierwszy rzut oka było widać, że to sypialnia małego chłopca. Dwie ściany były czyste i niebieskie, dwie następne pokryte tapetą w tym samym kolorze, jednak nieco ciemniejszym. Na parapecie poukładane stały różne modele aut i samolotów, czołgów i innych chłopięcych pojazdów. Koło okna stało łóżko, było z ciemnego drewna, pachniało starością. Pościel na nim była koloru ścian w małe misie. Na poduszce spoczywała maskotka, przykryta małym kocykiem. Przy jednej ze ścian stała duża szafa, w której były ubrania właściciela pokoju. Dalej, półka, na której spoczywały książki dla dzieci, było ich mnóstwo. Wszystko w pomieszczeniu było poukładane i na swoim miejscu. Oczekiwać tylko aż wpadnie tu radosne dziecko, ale nie. Była rzecz, która sprawiała, że to miejsce budziło strach. Wszystko było w kurzu, na suficie było widać serpentyny pajęczyn. Okno od dawna nie zostało tu otwarte i było duszno. A na środku leżał dywan. Brudny, niebieski dywan z czerwonymi, wyblakłymi plamami. Pościel na łóżku miała takie same ślady, a maskotka ze smutkiem wpatrywała się w sufit. 

~*~

  – Nie jestem do tego przekonana – powiedziała, siedząca za ladą kobieta. Ton jej głosu był oschły i zimny. Nie wyglądała na sympatyczną osobę, a tym bardziej na osobę budzącą zaufanie. Totalnie nie pasowała do pracy w szpitalu, gdzie jej kontakty z ludźmi muszą być dobre.  
  – Nic mi już nie jest, proszę zawołać lekarza – upierała się – naprawdę chciałabym móc stąd już wyjść. Czuję się nieźle. Jeśli mam być szczera, czuję się lepiej niż kiedykolwiek. Jestem tylko bardzo znudzona.  
Nic dziwnego, że była znudzona. Tkwi w tym szpitalu od kilku dni. Nikt jej nie odwiedził. Nie wliczała wizyty pana Cullena, nie przyszedł do niej, miał sprawę, którą ona musiała mu pomóc rozwiązać. Ten człowiek to jedna wielka zagadka. Nie wie o nim nic, mimo że mieszka w jego domu od trzech lat. Przyzwyczaiła się do mieszkania tam, z tym dziwnym człowiekiem. Nie było to dla niej dziwne, teraz nie. Na początku mieszkanie z Cullenem było bardzo dziwaczne i mocno abstrakcyjne, jak cały on. Jego postać jest nieprzenikniona, nigdy się nie ugina, zawsze dostaje to, czego chce. Sama cicho przed sobą przyznała, że kiedyś, na początku pracy u niego, zauroczył ją. Nie swoim wspaniałym charakterem, bo tego stwierdzić nie mogła. Nie stylem życia, czy ilością zer na koncie bankowym. Nie. Zafascynowana była jego osobowością, ten skryty człowiek, być może skrywający tyle tajemnic. Takie są już kobiety, prawda? Pociąga je to, co zakazane. Lubią mieć to, czego nie mogą. Ciężko było jej przełknąć porażkę. Edward Cullen jej nie chciał, odrzucił ją. Dała sobie spokój, nie dlatego, że w siebie zwątpiła. Za bardzo zależało jej na Hope; uroczej, kochanej dziewczynce, która skradła jej serce jeszcze bardziej niż Edward. Wracając do mężczyzny, mimo trzech lat w jego domu, nigdy nie widziała tam żadnej kobiety. Nie licząc jego rodziny, no i szwagierek. Przewinęło jej się przez myśl nawet to, że jest gejem, ale… Taki mężczyzna? Może doskonale to ukrywa, ale czemu? On nie przejmuje się innymi. Wyparła ten pomysł, to nie było to. Ten element do niczego nie pasował. 
  – Lekarz jest na obchodzie, pani Cassandro, proszę się uspokoić – ciągnęła pielęgniarka – proszę wrócić na salę i nie zawracać mi głowy, mam wiele pracy.
  – Ale – zaczęła Cassie, jednak nie dokończyła. Do jej nogi ktoś się przyczepił. 
Zirytowana spuściła głowę i uśmiechnęła się szeroko, widząc małą, miedzianowłosą dziewczynkę. Kucnęła i przytuliła ją do siebie. Była zaskoczona jej obecnością tutaj. Jej ojciec za wszelką cenę próbuje uniknąć szpitali. Pogłaskała ją po plecach. 
  – Hope – pogłaskała jej policzek – bardzo za tobą tęskniłam – przyznała. 
Mała energicznie pokiwała głową i pocałowała swoją opiekunkę w oba policzki. Właściwie miała teraz dwie opiekunki, ale jedna została w domu. Szkoda, że nie mogła przyjść z nimi. 
  – Z kim tu jesteś? – Zapytała. Złapała małą za rączkę i wstała. 
  – Dzień Dobry, Cassandro – odezwał się znany jej głos – Hope nalegała na wizytę, bardzo chciała cię odwiedzić. Sądzę, że mocno się stęskniła – rzekł. Jego wypowiedź brzmiała bardzo szefowsko. 
Nigdy by tu nie przyszedł, sam od siebie, a mimo to… Pojawił się tu już dwa razy. Nie był z tego zadowolony. Nienawidził szpitali praktycznie od zawsze. Wszędzie, w każdym pomieszczeniu te same ściany oddzielające go od świata. Miejsce śmierci. Tym dla niego był szpital, nie mógł znieść tego zapachu. Proszki do prania, chemikalia, brzdęk leków przenoszonych w plastikowych kieliszkach i te ubrane na biało postacie. Nie, zdecydowanie nie mógł tego znieść. 
Bella siedziała w domu. Obiecał Hope, że to on z nią tu przyjdzie. Musiał sam przed sobą przyznać, że żałował tej obietnicy. Nie mógł jednak się z tego wymigać. Już wczoraj nawalił i było mu z tym źle. Wiedział, że sprawił córce wielką przykrość. Doskonale zdawał sobie sprawę z tego jak była ona podekscytowana gotowaniem dla niego. Naprawdę o niego dbała, jako jedna z niewielu osób. A on? On nawalił. Dał plamę, na całej linii i nie miał wyjaśnienia. Zapomniał, ot co. 
Przeszli na salę, w której była ulokowana kobieta. Znajdowało się tu jedno łóżko, obok niego szafka, na której leżała woda i resztki śniadania. 
  – Nie zjadłaś śniadania – powiedziała Hope, patrząc na talerz. Leżała na nim połowa parówki i jedna kromka z masłem, którego prawie nie było. 
  – Jedzenie to nie mocna strona szpitali – zaśmiała się Cassie i pogłaskała małą po włosach. – Ale wiesz, mogę tu spać całe dnie, właściwie tylko to – wywróciła oczami. Była zirytowana i zdenerwowana tym, że nie chcieli jej wypuścić. 
  – A jak twoja nowa opiekunka? – Zmieniła temat – Bella jest miła? – Uniosła brew. Gdy wcześniej widziała się ze swoją dawną znajomą ich rozmowa nie przebiegła w miłej atmosferze. Nigdy nie były przyjaciółkami, po prostu się znały. Wiedziała, że powierzenie dziecka Belli nie było odpowiedzialne. Oczywiste jest to, że wiedziała czym się brunetka zajmuje. Sama znała Jamesa i okropnie współczuła Belli, że ona tam tkwi. Czuła litość, bo straszne dla mniej było to, iż Bella myślała, że to, co ją spotkało jest dla niej ratunkiem. Wcale nie jest. 
Życie u boku Jamesa Moore to najgorsze, co ją spotkało w życiu. Poznała go na imprezie, była wtedy młodsza i o wiele głupsza. Dała się uwieść przystojnemu mężczyźnie, mimo że nie była typem dziewczyny, która oddaje się pierwszemu lepszemu. Początki ich znajomości były wspaniałe. Bezwarunkowo się w nim zakochała, a potem wszystko przybrało innych barw. James zabrał ją do swojego klubu i zaproponował pracę. Była oburzona. Jej chłopak chciał, aby została dziwką. Pragnęła stamtąd uciec, ale on ją złapał i pobił, wyzywał ją. Zostawił ją na bruku, wtedy znalazła ją Bella. Była wtedy nastolatką. Wyglądała na zagubioną i przestraszoną. Pamięta, że miała na sobie skąpe ciuchy, nie można tego było nawet nazwać ubraniem. Pomogła jej, umyła ją i odprowadziła do hotelu. Pamięta jak chciała jej przemówić do rozumu, ale ona bredziła coś o ratunku, pomocy, nadziei i ostatniej szansie. Cassandra nie miała pojęcia, co przeszła Bella, ale wiedziała, że James zrobił jej sieczkę z mózgu. 
Dwa lata później spotkała ją w centrum handlowym. Ledwo co ją poznała. Była całkiem inną osobą. Pewną siebie, zimną i wyrachowaną. Wiedziała, że tak to się skończy. Moore ją zniszczył, zmiażdżył jak małego robaka. Stłamsił tę dziewczynę, którą naprawdę była. Przestraszoną, zgubioną i pełną dziecięcej nadziei na lepsze. 

~*~

Siedziała w domu, a raczej w wielkiej willi i nie wiedziała, co ze sobą zrobić. Od trzech dni nie miała kontaktu z Jamesem. Nie czuła jakiegoś specjalnego smutku z tego powodu. Czuła się tu dobrze. Hope była cudowną dziewczynką, a sprzeczki z Cullenem były całkiem niezłą rozrywką. Czemu miałaby z tego rezygnować? 
Weszła na górę z zamiarem zamknięcia się w swoim pokoju, ale spojrzała w stronę sypialni Cullena. Wzruszyła ramionami i otworzyła drewniane drzwi. W jego sypialni było czysto, bardzo czysto. Po pomieszczeniu roznosił się jego zapach. Wkroczyła do środka i zaciągnęła się nim. Łóżko było zaścielane. Przejechała dłonią po miękkiej kołdrze. Małżeńskie łoże, tak śpi samotny facet. Przy przeciwległej ścianie stała komoda, zakładała, że znajduje się w niej jego bielizna. Szafa. Otworzyła ją. Wiele koszul, garniturów, kilka par jeansów. Odwróciła się. Dwie pary mniejszych drzwi. Pierwsze prowadziły do schludnej łazienki. Wanna, prysznic, umywalka, toaleta i półka na różne bzdety. Pachniało tam nim i miętą. Wycofała się. Za drugimi drzwiami krył się jego gabinet. Bardzo funkcjonalne, miał do niego dwa wejścia. Z korytarza i własnej sypialni. Weszła do niego. Wielkie, mahoniowe biurko, elegancka komoda z papierami, barek. No tak, barek i jego ukochane whiskey. Pudełeczko z cygaro. 
Co ja właściwie tu robię?, pomyślała i wyszła na korytarz. 

~*~

Nic mu się dziś nie udawało. Warknął i zwalił z biurka wszystkie rzeczy, a szklanka z złotym napojem roztrzaskała się na drobne kawałeczki. Ruszył do drzwi i skierował się na górę. Tam z pokoju wyrwał pierwszą lepszą dziewczynę. Nieświadomie wybrał taką, która miała brązowe włosy i czekoladowe oczy. Choć trochę przypominała mu ją. 

 

__________________________________________________________________

A TU ZNOWU JA! I ZNÓW SZYBKO :) MIŁE ZASKOCZENIE, NIE? :d DLA MNIE TEŻ, W KOŃCU WZIĘŁAM SIĘ W GARŚĆ I MAM NADZIEJĘ, ŻE UTRZYMAM FASON! SZLAG MNIE W TYM MIESIĄCU ZNÓW TRAFIŁ, BO DZIEWCZYNKA, KTÓRA SKOPIOWAŁA MOJEGO BLOGA, AKTYWOWAŁA GO. KREW MNIE ZALAŁA, BO JEDYNA ZMIANA JAKĄ ZROBIŁA TO ZMIANA IMION EDWARD I BELLA NA LEON I VIOLETTA (fanki disney'a rosną na złodzieki? co to się dzieje). NAWET DOPISKI ODAUTORSKIE MIAŁA TAKIE SAME JAK JA. OCZYWIŚCIE PO MOJEJ INTERWENCJI (I KILKU MOICH CZYTELNICZEK, KTÓRYM DZIĘKUJĘ) USUNĘŁA BLOGA, ZNÓW. OCZYWIŚCIE ROBIŁA Z SIEBIE NIEWINIĄTKO I MÓWIŁA, ŻE TO NIE ONA. NIE WIEM Z KOGO PRÓBOWAŁA ZROBIĆ GŁUPKA. USUNĘŁAM JĄ I ZABLOKOWAŁAM, ALE WIADOMO, MOŻE WEJŚĆ Z ANONIMA LUB Z INNEGO KONTA. 

DOBRA, JA JUŻ SIĘ TU NIE ŻALĘ XD DZIĘKUJĘ BARDZO ZA WSZYSTKIE KOMENTARZE. MAM NADZIEJĘ, ŻE TERAZ BĘDZIE TYLKO LEPIEJ! JAK ZWYKLE, PROSZĘ WAS O WASZĄ OPINIE, BO TO BARDZO WAŻNE DLA MNIE I MOTYWUJĄCE! 

Pozdrawiam,
CM Pattzy

piątek, 21 listopada 2014

16. "Siła przyciągania"


Rok 2013. Chicago. 

"Co tam chowasz moja pani?
Coś przede mną znów ukrywasz.
Pokaż mi to, pokaż proszę!
Pokaż! Dłużej nie wytrzymam!"

Nieświadomie ciągle o sobie myśleli. Wracali wspomnieniami do swojego pierwszego spotkania. Nie mieli pojęcia, że ich losy się spotkają. Byli z dwóch światów i nie mieli ze sobą nic wspólnego. Dwa istnienia, niepowiązane ze sobą, żyjące inaczej i mające na celu, co innego. Inne cele, pragnienia i marzenia. Nie łączyło ich nic, oprócz koszmarnej przeszłości, która zaszyła się w ich duszy i zabliźniła serce. Czy dwie zranione osoby mogą razem odnaleźć szczęście? Pomóc w chwilach cierpienia, kiedy pozwalają sobie na słabości, a ich kamienna maska pęka, ulega zniszczeniu i już nic nie ukrywa ich zranionego wnętrza. Są wtedy nadzy, tak bardzo obnażeni i przerażeni. Jedyne, co można wyczytać z ich oczu to ważne, krótkie słowo, które chcą wykrzyczeć, ale tak bardzo się tego wstydzą. Pomocy

~*~

- Myślisz, że już? - Zapytała dziewczynka, patrząc na swoją nową opiekunkę. Polubiła ją. Była naprawdę bardzo miła, no i ładna. Tak, była bardzo ładna. Nie widziała jeszcze tak ładnej osoby. Nawet ciocia Rosalie nie jest tak ładna. Ładna... Czy to dobre określenie? Nie, ciocia Rose jest ładna, a Bella jest śliczna. Tak! To właśnie to. Ma długie brązowe włosy, prawie takie jak dziewczynka. A najlepiej wyglądała, gdy się uśmiecha. Mała Hope myślała, czemu Bella tak rzadko się uśmiecha. Przy niej zrobiła to może kilka razy, gdy gotowały, siedząc w dużej kuchni, w której było wszystko. Teraz też robiły coś do jedzenia. Obiad. Mała Hope chciała zrobić obiad dla swojego ojca, który był w pracy. Bella niechętnie na to przystała, nie przepadała za Cullenem i nie chciała robić mu nic, ale jak ma to wytłumaczyć małej dziewczynce? Zaskoczeniem było dla niej to, że ją polubiła, fakt, ale to, że nie chciała zranić jej uczuć w jakikolwiek sposób było szokujące. Koniec końców, siedziały znów w kuchni i czekały aż kurczak z pieczonymi ziemniaczkami się upiecze. W całym pomieszczeniu smakowicie pachniało przygotowywanym daniem, a w lodówce już stała sałatka grecka, jako zdrowa przekąska do głównego dania. 
- Myślę, że jeszcze trochę - Brunetka uśmiechnęła się do córki Pana Groźnego. Ta mała wcale go nie przypomina. Jest miła, kochana i troskliwa, co okazuje chociażby w stosunku do swojego ojca. Jedyne, co mogła po nim odziedziczyć to uroda. No, bo jaki jest Cullen? Opryskliwy, za pewny siebie, dumny i irytujący. Widać, że lubi mieć wszystko pod kontrolą i jest człowiekiem, z którym raczej trudno się dogadać. Za wielu przyjaciół pewnie nie ma. 
- No dobrze - Mruknęła Hope, kiwając głową - Ale nie może się spalić, bo wtedy tatę będzie bolał brzuszek - Powiedziała poważnie. Cóż, trzeba przyznać. To było słodkie, nawet, jeśli Bella nie chciała tak o tym myśleć, bo dotyczyło to Cullena. 
- Nic by tatusiowi nie było, jakby go trochę pobolało - Mruknęła pod nosem, tak, aby dziewczynka nie słyszała jej słów. Telefon, leżący na blacie zaczął wibrować. Sięgnęła po niego i uniosła brew, widząc, że dostała wiadomość od Edwarda. Co jest? Znów myśli, że jego córkę daje na żarcie rekinom. Przecież już dziś dzwonił. Jeśli ma zamiar ją nadzorować to chyba żartuje, na pewno na to nie pozwoli. Wpisała kod, aby odblokować ekran i nacisnęła na wiadomość. 

Isabello. Podejrzewam, że zapisałaś już sobie mój numer telefonu. Nie mogę zadzwonić, więc piszę. Przekaż Hope, że się spóźnię, ale na pewno zjem przygotowany przez nią obiad. 
Edward Cullen

Och, jak oficjalnie. Spojrzała na Hope, która wpatrywała się w piekarnik, oczekując aż proces pieczenia dobiegnie końca. Wstała i przełączyła piekarnik na mniejszą temperaturę. 
- Już? - Dziewczynka spojrzała na nią z uśmiechem. 
- Prawie, mała, ale wiesz, co... - Kucnęła przed nią - ...Napisał do mnie twój tato i trochę się spóźni, ale napisał też, że na pewno zje obiad. Jest pewnie bardzo głodny - Złapała jej rączki w swoje. Jednak uśmiech Hope zszedł z twarzy. Westchnęła cicho i kiwnęła głową. 
- Dobrze... Tatuś często późno wraca - Wzruszyła ramionami - Pójdę się pobawić - Uśmiechnęła się blado - Suzie, moja lalka, pewnie za mną tęskni - Hope pocałowała Bellę szybko w policzek i poszła do swojego pokoju, ale nie była już tak wesoła. Brunetka na chwilę zamarła, czując lekkie pieczenie na policzku. Pokręciła głową. 
Bella sama nieco posmutniała. Ona też bardzo kochała ojca, zawsze niecierpliwie oczekiwała jego powrotu. Wiadomo, Charlie był szanowanym i dobrym prawnikiem, miał wiele obowiązków i mnóstwo pracy. Często się spóźniał, a ona była smutna. Ale miała matkę, a Hope jej nie ma. Brunetka potrząsnęła głową. Od dawna nie myślała o swoich rodzicach, teraz też tego nie chce. Nie ma zamiaru. Nie chce się przyznać, że to ją boli. Myśl o tym, że to ich wina, a szczególnie jej ojca, którego tak kochała. 
Sięgnęła po telefon, przejrzała jeszcze raz esemesa od Cullena i warknęła, ogarnęła ją złość. Skoro coś obiecał, powinien się wywiązać. Małe dzieci łatwo zranić. Nawet takimi błahostkami jak spóźnienie się na cholerny obiad! A Hope poświęciła tak wiele czasu na przygotowanie mu pieprzonego żarcia! 

Edwardzie. Następnym razem, proszę wywiązywać się z obietnic, panie Cullen, albo nie obiecywać. To trochę nie fair, prawda? 
Isabella Swan

Nie miała mu nic więcej do powiedzenia, wysłała krótką wiadomość i odłożyła telefon. Cholerny, piekielnie przystojny facet, którego tak bardzo nienawidzi.

~*~

Wrócił do domu późnym wieczorem. W przedpokoju było ciemno, nie widział wewnątrz mieszkania żadnego światła. Westchnął i oparł się o drzwi, rozluźniając krawat. Zrzucił buty i wszedł do salonu. Cisza. Wiedział, że prawdopodobnie nawalił. Wrócił o północy. Tak, na pewno nawalił, a nie często mu się to zdarzało. Właściwie to nienawidził porażek, nawet takich małych. Cholera. 
Zapalił lampkę i dopiero wtedy zauważył leżącą na kanapie kobietę. Nie spała. Ułożyła się z rękami pod głową i obróciła się w jego stronę, gdy na nią spojrzał. Uniósł brew. Nie wydawało mu się, aby Dziwka czekała na niego, bo się stęskniła. 
- Dobry Wieczór - Mruknęła i usiadła. Koc, którym była przykryta zsunął się z niej i Edward na chwilę przestał oddychać. Isabella miała na sobie krótką, granatową koszulę nocną na ramiączkach. Delikatny materiał na piersiach okrywała koronka, jej pokaźne kształty dodatkowo podkreślała kokardka, która przepasała ją pod biustem. Przełknął ślinę. Jego spojrzenie skierowało się bardziej w dół, bo kobieta wstała. Dalej materiał był gładki, bez żadnych ozdobników, idealnie przylegał do jej ciała. Rewelacją był dół koszuli, gdzie znów od bioder zaczynała się koronka, a kończyła się tam, gdzie jej pośladki. Chrząknął cicho, by oczyścił gardło. 
- Dobry Wieczór - Powiedział ostrożnie, aby upewnić się, że jego głos nie zdradzi stanu jego ducha. Aktualnie był w rozsypce, dawno nie miał żadnej kobiety. Zajmował się biznesem i córką, nie w głowie mu były romanse. Zamknął oczy. Bella to dziwka, kobieta taka, jakich się brzydzi. Gdy otworzył oczy widać w nich było obojętność. Znów. 
- Kiedy Hope zasnęła? - Zapytał, zdejmując marynarkę. Rzucił ją na oparcie fotela i zdecydowanym krokiem poszedł do kuchni, nalał sobie zimnej wody z cytryną, a potem wrócił do salonu. Spojrzał na dziewczynę, oczekując od niej odpowiedzi. 
- Płacz ją zmorzył o 22, była naprawdę zmęczona - Wzruszyła ramionami, zaciskając usta w wąską linię, aby nie zacząć na niego wrzeszczeć. Była wściekła i to okropnie. Napisał, że się spóźni okej, ale on się nie spóźnił. ON PO PROSTU NIE PRZYSZEDŁ. Mało ją obchodziło to, czy powód był ważny, czy nie. 
- Płacz? - Edward zastygł w miejscu i zmarszczył brwi, spojrzał na Bellę - Czemu płakała? - Zapytał ostro. 
- Zjadłyśmy obiad bez ciebie - Warknęła i pochyliła się, by sięgnąć po koc. Złożyła go i położyła na kanapie. Zerknęła przelotnie na Cullena. Musiała przyznać, że prezentował się nienagannie nawet po całym dniu. Koszule miał nieco pomiętą i w tej chwili seksownie wystawała ze spodni, które zwisały mu kusząco na biodrach. Włosy miał bardziej zmierzwione niż zazwyczaj. W tej chwili przygryzał dolną wargę, a w jego oczach było widać bezbrzeżny smutek. 
- Zapomniałem - Powiedział cicho, jakby sam do siebie i pierwszy raz widziała go takiego. Jej złość zelżała, gdy patrzyła na mężczyznę, który wydawał się tak bardzo zasmucony tym, że zawiódł własną córkę. Czuł się okropnie, wszystko, co dotyczyło małej Hope silnie oddziaływało na nim. 
- Zapomniałeś - Wywróciła oczami, ale nie mówiła już tego z wrogością w głosie - Dobranoc - Przeczesała włosy i odwróciła się. Obserwował jak wspina się po schodach, a jej biodra zgrabnie się kołyszą. Gdy jej sylwetka zniknęła za ścianą westchnął i usiadł na kanapie, chowając twarz w dłoniach, pokręcił głową. Trwał w tej pozycji kilkanaście minut, a potem wstał i sam wspiął się na górę. Skierował się długim korytarzem do sypialni córki. Cicho wszedł, zamykając za sobą drzwi. Zdjął krawat i koszulę, przewiesił ubrania przez krzesło. Przez wpadające światło, które dawał księżyc widział swoją małą księżniczkę na dużym łóżku z baldachimem. Leżała między wielkimi poduszkami, okryta różową kołderką. Położył się obok niej i pocałował ją w czoło. Zgarnął delikatnie z jej czoła miedziane kosmyki i zaciągnął się jej zapachem. Przytulił małą do siebie i zamknął oczy. 
- Przepraszam, kochanie - Szepnął i zasnął. 

~*~

Alice i Rosalie siedziały w kuchni, z salonu dobiegał śmiech Emmetta i Jaspera, którzy spotkali się na męski wieczór i robili to, co zawsze na takich spotkaniach robią. Pili. Chłopcy, nikt ich nie zrozumie. Czasami dorośli mężczyźni zachowują się jak małe dzieci. Blondynka dolała sobie i przyjaciółce czerwonego wina. 
- Dziewczyny, chodźcie! - Krzyknął Emmett - Znalazłem stare albumy! - Dodał po chwili. Wstały, wzięły swój trunek i ruszyły do pokoju. Usiadły koło nich, na kanapie. Emmett otworzył pierwszy album, śmiali się oglądając zdjęcia. 
Alice zmarszczyła brwi i cofnęła kartkę, wskazała na zdjęcie, stukając w nie kilka razy. Była to fotografia rodzinna, przedstawiała wszystkich. Między Emmettem a Jasperem stał smutny, niski chłopczyk. Wyglądał na przerażonego, w ręce trzymał misia. Rosalie wciągnęła gwałtownie powietrze. Od razu wiedziały kto to jest. Zielone oczy i miedziane włoski, ale ten chłopiec za nic nie przypominał potężnego mężczyzny, którego one znają. 
- Czy to jest...? - Zapytała blondynka, nie kończyła, wszyscy wiedzieli o co pyta. 
- Edward. 


_____________________________________________________________________

NOWY ROZDZIAŁ, SZYBKO JAK NA MNIE, NO NIE? :) SZCZERZE, TO JESTEM ZADOWOLONA, A NOTKĘ NAPISAŁAM W DWA DNI! JAK WIDAĆ, POJAWIŁ SIĘ NOWY SZABLON, ZROBIŁAM GO SAMA :D Z DUŻĄ POMOCĄ NATALII! :) JAK SIĘ PODOBA? JA JESTEM ZADOWOLONA, JEST BARDZIEJ MROCZNY I CHYBA ŚWIETNIE WPASOWAŁ SIĘ W KLIMAT OPOWIADANIA. ROZDZIAŁ MA 1 628 SŁÓW! :3 
NO, DZIŚ NIE MARUDZĘ, POSTARAM SIĘ Z NOWĄ NOTKĄ WRÓCIĆ TAK SAMO SZYBKO, ALE WIECIE, JA JUŻ NIC NIE OBIECUJE :D 
JEŚLI TO NIE BYŁBY PROBLEM, PROSIŁABYM KAŻDEGO O ZOSTAWIENIE KOMENTARZA. BEZ ZNACZENIA, CZY KRÓTKI, CZY DŁUGI. TO PO PROSTU STRASZNIE MNIE MOTYWUJE. 

A NA KONIEC, PATRZCIE CO DOSTAŁAM OD S.W.E.E.T.N.E.S.S NA URODZINKI, KOCHAM JĄ <3 MOJA!



Pozdrawiam,
CM Pattzy

niedziela, 9 listopada 2014

15. "Balansując na krawędzi"


Rok 2013. Chicago. 


"Skosztuj mnie, wypij mą duszę.
Pokaż mi wszystkie rzeczy, 
Których nie powinnam znać,
Gdy tutaj, na wzgórzu wschodzi księżyc w nowiu."

To jest tak, że w pewnym momencie naszego życia trafiamy na punkt zwrotny, patrzymy w tył, choć tak długi czas się przed tym broniliśmy. Podświadomość wpajała nam, że to, co się wydarzyło już minęło. Jest przeszłością i nie ma względu na naszą przyszłość. Nic bardziej mylnego. To, co się wydarzyło kształtuje naszą osobowość. Sprawia, że jesteśmy unikatowi i niepowtarzalni. Jedyni w swoim rodzaju. To jest jak zegar. Jego wskazówki brną do przodu, ale nie mogą się cofnąć. Jednak ten czas, który minął zostaje. Nie umyka, nie ucieka. Jest. W pamięci. I nie ma znaczenia jak mocno chcemy zapomnieć. Piętno w naszym sercu jest odciśnięte i nie można go zaszyć, zasypać czy zakryć. Co jakiś czas rana pęka i powoli sączy się z niej krew. Za każdym razem trudniej zatamować krwawienie, aż w końcu kiedyś się nie uda i nasze czyny będą naszą przyszłością, a nie przeszłością.

~*~

To był szalony dzień. Miał wiele roboty, nie tylko w restauracji, ale również w ramach swojej drugiej pracy. Tej, którą nie można było chwalić się na prawo i lewo. Nikt z pracowników restauracji nie miał pojęcia, że lokal jest tylko przykrywką. Już nie raz myślał, żeby z tego zrezygnować. Pieniędzy mu nigdy nie zabraknie, nawet jeśli "Paradise" miało by popaść w ruinę. Zapewnił sobie wiele, nie grozi mu bankructwo. Zresztą, jest jeszcze spadek po rodzicach. Ale to chowa dla Hope. Gdy mała podrośnie, podaruje jej te pieniądze i one będą tylko jej. Nie będzie wnikał w to, co córka z nimi zrobi. To coś w stylu kredytu zaufania, zobaczy czy jest na tyle odpowiedzialna, aby sama gospodarowała pieniędzmi. 
Siedział w biurze, w restauracji. Nie mógł skupić się na pracy. Ciągle myślał, co u Hope. Niepokoił się, nie ufał Belli na tyle, aby móc spokojnie zająć się pracą. Gdyby nie to, że nie miał do kogo się zwrócić... Warknął. Jak mógł zostawić dziecko z tą dziwką? Jasne, Isabella chyba nie jest na tyle głupia, by skrzywdzić małą. Wiedziała, że długo by wtedy nie pożyła, bo on by ją zabił. 
Sięgnął po telefon i wybrał numer małej Bestii. Pierwszy sygnał, drugi, za trzecim już chciał rzucić telefonem w ścianę, gdy usłyszał jej głos.
- Słucham? - powiedział rozbawiony głos, przez chwilę się zastanawiał, czy nie pomylił numerów. Spojrzał na wyświetlacz, nie, wybrał właściwy numer. Znów przyłożył telefon do ucha. 
- Halo? - ponaglił głos po drugiej stronie, a po chwili usłyszał śmiech Hope.
- Kto dzwoni? - zapytała, słyszał ją bardzo dobrze, więc mała musiała być blisko Belli. 
- Właśnie nie wiem - odpowiedziała brunetka, w jej głosie było słychać zniecierpliwienie. Edward się ocknął. 
- To ja, Isabello - powiedział spokojnie. Po drugiej chwili przez chwilę panowała cisza. 
- Och, pan Cullen - aha! I gdyby taki głos ją przywitał, od razu wiedziałby, że to Bella. Nie było już nutki rozbawienia w brzmieniu, tylko oziębły, zachowany dla niego ton głosu. Uśmiechnął się mimowolnie, chyba obydwoje za sobą nie przepadają, nic dziwnego, przyjaciółmi na pewno nie zostaną.
- Chciałem się dowiedzieć, czy wszystko jest dobrze - mruknął Edward, wstając i podchodząc do barku - Znaczy, co robicie?
- Bawimy się z rekinami - mruknęła, wywracając oczami. Co za kutas, pomyślała. Nie spodziewała się tego, że Hope jest tak miłą dziewczynką, nienawidzi dzieci i myślała, że to zajęcie będzie katorgą, ale okazało się całkiem miłe. Hope lubiła bawić się lalkami, tak jak ona, gdy była mała. I była bardzo mądra, ma wielkie ambicje, nawet jak na dziewczynką, no i nie są to takie niemożliwe durnotki, jak: "Gdy dorosnę chcę zostać prezydentem!" - takie słowa wypowiada chyba każdy mały bachorek, ale nie ona. To Belli bardzo kogoś przypominało.
- Bardzo śmieszne, Bestyjko - Edward nalał sobie whisky do literatki. Ostatnio za dużo piję, wyrzucił sobie, ale wzruszył tylko ramionami i upił łyka. Westchnął, chwycił szklankę i wrócił do biurka - Daj mi Hope - rozkazał, słyszał szmer, co oznaczało, że telefon był przemieszczany. Stukał palcami o blat mahoniowego blatu, czekając aż usłyszy kojący głosik swojej córki.
- Cześć, tatusiu - usłyszał po drugiej stronie słuchawki, uśmiechnął się.
- Cześć, skarbie, jak ci mija dzień, hm? - zapytał i został zalany potokiem słów, o tym, co robiła cały dzień i jak Bella robiła z nią ciasteczka, bo znalazła super przepis w gazecie! Znaczy, znalazła zdjęcie, a Bella zdradziła jej, że to przepis, bo tak dobrze czytać, to ona jeszcze nie potrafi.
- Mm, świetnie, zostaw mi chociaż jedno, wrócę pewnie bardzo głodny - powiedział do córki, wiedząc, że ucieszy ją ta wiadomość. Hope uwielbiała dla niego robić cokolwiek. Pamiętał jak pierwszy raz zrobiła dla niego kanapki, a on powiedział, że są pyszne i zjadł wszystkie. Chodziła dumnie po domu, mówiąc, że jest już w części "dorosłą kobietą", bo gotuje swojemu mężczyźnie i o niego dba. Nie miał pojęcia skąd jej to przyszło do głowy, ale stawiał na Emmetta. Kto inny mógłby uczyć małą takich rzeczy? Pamięta, gdy raz wrócił do domu i zastał Emmetta w salonie z Hope i Cassie. Mała szczerzyła się od ucha do ucha, a jej opiekunka otwierała i zamykała usta, jakby była rybą. Później okazało się, że jego kuzyn uczył czteroletnią dziewczynkę, że bociany wcale nie przynoszą dzieci. Wściekł się jak cholera, dobra, miała cztery lata i prawdopodobnie nie zrozumiała nic, co on jej mówił, ale na miłość boską!
Rosalie gdy tylko się o tym dowiedziała stwierdziła, że to stanowczo za wcześnie na dzieci, bo jej facet musi dorosnąć. Edward podejrzewał, że Emmett zrobił to specjalnie, bo po prostu nie chciał mieć jeszcze dzieci, ale czemu kosztem jego córki i nadużyciem jego nerwów?
Pokręcił tylko głową, Emmett to Emmett, on nigdy się nie zmieni. Czekanie Rosalie na dorośnięcie jego osoby jest bezcelowe, no bo, minęło od tamtej sytuacji kilka lat, a on nadal jest taki sam.
- Tatusiu, jesteś tam? - usłyszał głosik małej i od razu oderwał się od wspomnień. Niedobrze, ostatnio ciągle chodzi zamyślony i nie może się skupić.
- Tak, kochanie, jestem. To jak, zostawisz mi? Muszę spróbować, co zrobiła moja mała dziewczynka - uśmiechnął się delikatnie, nie sposób się nie uśmiechać, gdy rozmawia z tak uroczą osóbką.
- Pewnie, że ci zostawię, Bella powiedziała też, że możemy zrobić razem obiad, super. Z Cassie nigdy nie gotowałam, ale tęsknię za nią, wróci do mnie? - zapytała, choć słyszał wahanie w jej głosie - Znaczy, może jeszcze odpoczywać, bo mam Bellę, ale może mnie odwiedzić, albo ja ją? - dopowiedziała cicho po chwili. Edward zmarszczył brwi. Dobrze się bawi z Bellą? Co ona, ma dwie osobowości? Na tę myśl zaśmiał się cicho. Może Hope ma wpływ nie tylko na niego, ale każdy przy niej wymięka. To nie byłoby nic dziwnego.
- Wiesz, kochanie - zaczął delikatnie i upił łyka alkoholu, zerknął na zegarek. Nie, dziś już nie da rady - Może jutro pójdziemy odwiedzić Cassie w szpitalu, co ty na to?
- Och! - krzyknęła radośnie - Tak, tatusiu! Dziękuję, ale... - słyszał, że tupnęła nóżką i się zaśmiał - Teraz marsz do pracy, panie Cullen, bo ja idę przygotować obiad dla mojego tatusia - rzekła pewnym głosem - Proszę, Bello - oddała słuchawkę brunetce, słyszał jak próbuje ona opanować śmiech.
- Panie Cullen - powiedziała po chwili, poważniejąc, ale nadal z nutką wesołości - Coś jeszcze? Jak widać żyjemy.
- Tak, ja widać - mruknął - To wszystko - rozłączył się i spojrzał na sufit, wygodnie opierając się o oparcie fotela, wychylił całą zawartości szklanki do ust.
To będą dziwne dni, pomyślał.

~*~

Mężczyzna siedział przy oknie, z butelką piwa w ręce. Na parapecie leżał otwarty album, podszedł do niego i uśmiechnął się smutno. Jego mała dziewczynka, pogłaskał fotografię. Podskoczył zaskoczony, gdy usłyszał, że drzwi się otwarły. Odwrócił się i spojrzał na swoją żonę. Podeszła do niego i go objęła, przeczesując posiwiałe włosy, zerknęła przez ramię na album. 
- Ona jest w lepszym świecie, kochanie, jest szczęśliwa - przytuliła go mocno i pocałowała w policzek - Chodźmy, przedstawienie Luke zaczyna się za godzinę, to dla niego wielki dzień - powiedziała, a on kiwnął głową, zamknął album i wyszedł z żoną z pokoju. 


________________________________________________________________

NO WIĘC, ŻYJĘ. TO CHYBA DOBRA WIADOMOŚĆ, JEST ROZDZIAŁ, TEŻ COŚ NOWEGO, BO DŁUGO, DŁUGO OWYCH NIE BYŁO. WIADOMO, BYŁA MAŁA AFERA, NO, DLA MNIE NIE TAKA MAŁA. DZIĘKUJĘ WAM ZA WSPARCIE! CUDOWNIE MIEĆ TAKICH CZYTELNIKÓW:) 
ROZDZIAŁ JEST DZIŚ, BO WE WTOREK MAM URODZINKI I JUTRO SPĘDZAM TEN DZIEŃ Z PRZYJACIÓŁMI, A WE WTOREK JESTEM W DOMU Z RODZINĄ I MOIM NAJSIĄTKIEM <3 TROCHĘ MNIE PRZERAŻA TO, ŻE ZA ROK BĘDĘ JUŻ PEŁNOLETNIA, LUBIE BYĆ DZIECKIEM, JEST ŁATWIEJ. NO I MATURA, KOSZMAR. 
WRÓCIŁ CZAT, JEST WYSUWANY, ABY JAKOŚ ZGRAŁ SIĘ Z SZABLONEM:) MAM NADZIEJĘ, ŻE NASTĘPNY ROZDZIAŁ BĘDZIE LEPSZY I WSTAWIĘ GO SZYBCIEJ. UCH, OKEJ. TO NA TYLE,A NIE!
ZMIENIŁAM NAZWĘ. OD JAKIEGOŚ CZASU JESTEM CM PATTZY. TO JUŻ STAŁY NICK, MA JAKIEŚ ZNACZENIE, MAM BRANSOLETKĘ Z TĄ NAZWĄ. 
CM - CM PUNK I PATTZY - PATTINSON, MOI DWAJ IDOLE:) 
A JAKBY KOGOŚ TO INTERESOWAŁO, TO ZAŁOŻYŁAM BLOGA GRAFICZNEGO:) 
http://gallerygold.blogspot.com/ <- SERDECZNIE ZAPRASZAM:) 

WRÓCIŁAM,
POZDRAWIAM I DZIĘKUJĘ
CM PATTZY
Mrs. Punk