wtorek, 12 listopada 2013

09. "Patrz jak płonę"


Rok 2013. Chicago. 

"I wtedy zrozumiałem,
 jak trudno jest się zupełnie zmienić,
kiedy się zadomowisz, nawet piekło wydaje się miłym miejscem.
Po prostu chciałem,
 aby moje wewnętrzne odrętwienie odeszło. "

Tyle lat żyć bez duszy.
Wydaje się to niemożliwe, prawda? Czyn nie do zrealizowania, każdy człowiek w końcu daje za wygraną. Uwalnia swoje emocje, ale nie on. Tkwi w tym nie pozwalając sobie na chwilę wytchnienia. Masochizm? Tak, można to tak nazwać, z pewnością nikt nie zaprzeczy. Mogę nazwać go zmarłym.
Tyle lat być tylko ciałem.
Zimnym, coraz bardziej uodpornionym na ból. Opis nieżywego człowieka, a jego byłby całkiem podobny; nie kłamię. Nie różnili by się za wiele, nie licząc smrodu lub sinego koloru skóry, rysy twarzy i może wieku. Nie za wiele, prawda?
Tyle lat nie mieć serca.
Nie tyle co nie mieć, ale przestać z niego korzystać. Pozwolić aby okrył je kurz i zapomnieć o tym organie. W końcu mała jego cząsteczka została odkurzona, ale to tylko mały skrawek przeznaczony dla jego córki. Dla nikogo innego nie potrafił odnaleźć serca, nikt nie potrafił go znaleźć.
Tyle lat bez sumienia.
Wiedział, że często popełnia błędy, ale nic z tym nie robił. Po co? Po co, gdy one mu nie szkodzą. Nie ma czym sobie zawracać głowy, jeśli dany problem nie dotyczy bezpośrednio jego osoby, czy rodziny. Wtedy go nie dostrzega, nie chce go widzieć. Sam utrudniałby sobie życie, a to zdecydowanie nie było mu potrzebne.
Tyle lat bez celu.
Dotychczas wszystko w jego życiu było niezaplanowane. Wyskakiwało od tak sobie, jakby los chciał zrobić mu na złość. Nie przewidywał, że stanie się coś takiego, zniszczy jego życie. Bezodwracalnie. Dogłębnie. Trwale. Boleśnie.
Kiedy nadejdzie śmierć?
Mimo, że ma rodzinę, ma córkę... Ciągle myśli o śmierci. Wie, że tylko ona dałaby mu wytchnienie. Zamknąłby oczy, wszystkie problemy odejdą, nie wrócą, nie będą miały jak. Nic już go nie zaskoczy, nie stanie na drodze. Świat nawet nie będzie go pamiętał. Nie zostawi po sobie żadnego śladu. Nikomu nie będzie go szkoda. Bo żyje tak, jakby go nie było. 

~*~

Wrócił do domu zmęczony i śpiący, był środek nocy. Rzadko kiedy mu się to zdarzało, zawsze wracał przed północą, nawet wcześniej. Pamiętał, że ma córkę i nie może sobie pozwalać na nocne nieobecności, owszem ma Cassandrę, ale mimo to ma zobowiązania. Przysiągł Hope, że codziennie wieczorem będzie jej dawał buziaka na dobranoc. Próbował dotrzymywać danego jej słowa. Oczywiście, czasami mu się to nie udawało. Tak jak dziś. Jednak wiedział, że jego córeczka nie będzie zła, bo tego wieczoru spędza czas z dziadkami, za którymi tak bardzo tęskni. Dla Hope ta przeprowadzka z Londynu do Chicago była męcząca, musiała zostawić Esme i Carlisle'a. Edward i tak postawił na swoje. Wyjechał i sprawił, że Hope jest szczęśliwa tu. To miał na celu i mu się udało.
Zdjął swoją marynarkę i przewiesił przez wieszak w przedpokoju. W kuchni zastał Cassie, robiła sobie kolację. Była ładną, młodą dziewczyną. Jak zawsze ubraną wygodnie, ale z gracją. Mimo, że pracowała już tu tak długo to nie zaprzyjaźnił się z nią, jest to raczej logiczne, on nie ma przyjaciół.
-Dobry Wieczór, panie Cullen. - powiedziała - Jest pan głodny? Zrobiłam kanapki i wątpię abym je sama zjadła. - zaśmiała się cicho.
-Nie, dziękuję, Cassandro - uśmiechnął się delikatnie do dziewczyny - Jadłem już wcześniej. Hm, Hope jest z...
-Z pańskimi rodzicami. - dokończyła wgryzając się w kromkę chleba. Edward kiwnął głową i zacisnął ręce w pięści. Szybkim krokiem ruszył na piętro i wszedł do swojego biura. Zamknął drzwi i wziął głęboki wdech. Zawsze dziwnie reagował na nowiny o "swoich rodzicach", owszem nie mógł za to krzyczeć na Cassie i tego nie zrobił. Ona nie ma pojęcia, że Cullenowie nie są jego rodzicami, nie wie przez co przeszedł. Zerwał z siebie krawat i podszedł do barku. Otworzył go i nalał do szklanki whiskey. Wypił całą jej zawartość duszkiem. Płyn delikatnie drażnił jego język i gardło, ale było to przyjemne mrowienie. Wyjął z szuflady papierosa z dodatkiem trawki i odpalił. Zaciągnął się mocno, trzymając dym przez jakiś czas w płucach. Zaczyna żałować, że odmówił Jamesowi, gdy ten zaproponował mu kobietę na jedną noc. Nie lubi dziwek, ogólnie wszystkiego związanego z prostytucją, ale seks świetnie by go odprężył.
Pokręcił głową i pociągnął się za włosy. Kompletnie wariuję, pomyślał, nie będę się pieprzył z jakąś szmatą. Warczał na siebie w myślach przez jakiś czas, a potem udał się do swojej sypialni. Po drodze się rozebrał i wszedł pod prysznic. Zimna woda spowodowała, że jego ciało było zmarznięte i napięte, ale lubił ten stan. Chyba faktycznie staje się masochistą. 

~*~

-Pieprzysz! - krzyknęła Cassie, rozmawiała przez telefon. Obudziła się rano z gorączką, pojechała do lekarza, a ten co? Wręczył jej skierowanie do szpitala, bo ma zapalenie płuc. Teraz siedziała na łóżku w swojej sali, a pielęgniarka przekazała jej szeptem, aby rozmawiała ciszej. Musiała znaleźć kogoś na zastępstwo i to szybko! Wiedziała, że Esme i Carlisle niedługo wyjeżdżają, a mała musi mieć opiekunkę. Nie miała rodziny, a bynajmniej nikogo takiego kto by się na niańkę dla Hope nadawał. Nasunęła jej się na myśl tylko jedna osoba, no okay. Ta osoba też nie była kandydatką na zastępczą mamusię, ale Cassandra wyjścia nie miała. Musiała prosić o to właśnie ją. Zadzwoniła i co usłyszała? Wielkie, jedno, gówniane "Nie ma mowy!". Och, ci przyjaciele, zawsze można na nich liczyć, szczególnie jak jesteśmy w potrzebie, jasne. Trzeba przestać żyć realiami i wrócić do rzeczywistości.
-Słuchaj, musisz mi pomóc. Cholera nie ma odmowy, nie wiem, co w tej chwili oznacza "nie zgadzam się", jasne? - miała ochotę czymś w kogoś rzucić, najlepiej w swojego rozmówcę. I to mocno, czymś wielkim i twardym. Nie, to nie będzie penis, choć ta osoba z opisu to by wywnioskowała i zapewne nie obraziła się. Uch, licz tu na znajomych.
-Jasne, że wiem jaką masz sytuację, ale wyjaśnij to i spytaj, czy możesz się urwać na parę, pieprzonych dni, aż nie wyjdę z tego szpitala! - ciągnęła donośnym głosem. Zacisnęła rękę w pięść, potem ją wyprostowała, pociągnęła się za włosy i znów zacisnęła w pięść. Kocha tę dziewczynkę, kocha córkę pana Cullena jak własną rodzinę. Jej się nie da nie kochać. Jest taka słodka i urocza, a Edward Culllen, co o nim myśli? Sądzi, że jest dobrym ojcem, to na pewno. Widać to po jego zachowaniu w stosunku do Hope, często słyszała jak nazywał ją jego "Małą Nadzieją", co naprawdę może skraść człowiekowi serce. Wstyd przyznać, ale nieraz podsłuchiwała jego rozmowy z dziewczynką i to wtedy właśnie przekonała się, że Cullen nie jest skurwielem bez uczuć; tak jak myślała na początku ona oraz tak jak, myśli reszta ludzi, która go choć kojarzy.
-Proszę cię, tak jak nigdy, zrób choć jedną rzecz dla kogoś, bez korzyści dla siebie. Hm, więcej o nic już nigdy nie poproszę, obiecuję - mówiła już spokojniej, słysząc, że jej rozmówca się łamie. Mimo wszystko była dobrą negocjatorką. Zresztą, jęczała by tak, czy krzyczała do słuchawki dopóki tamta by się nie zgodziła i ona dobrze o tym wiedziała.
-Super, dziękuję! Będę twoją dłużniczką - uśmiechnęła się słysząc zgodę - Zadzwonię do ojca Hope, zobaczysz, pokochasz ją! Jest świetna, nawet ciebie zauroczy - zaśmiała się - Adres ci wyślę sms'em, trzymaj się. Jeszcze raz wielkie dzięki! - rozłączyła się. Westchnęła i po chwili wybrała numer Cullena. Trzeba mu powiedzieć o zastępstwie, aby uniknąć kłopotów. O nie, nie ma ochoty z nim zadzierać. Dla Hope może i jest kochany, ale dla innych to już nie. 

~*~

Byli na lotnisku, ich samolot odlatywał już za chwilę. Hope nie chciała się odkleić od swoich dziadków. W jej oczach lśniły łzy, ale była dzielna i nie płakała. Edward obserwował to wszystko, wiedział, że mała będzie przez jakiś czas smutna, ale przecież jest silna i da radę bez nich. Ma jego. Czas naglił, więc podszedł i wziął córkę. Kucnął koło niej i ją przytulił. Spojrzał jej w oczy i pogłaskał po policzku.
-Hej, kochanie, bądź silna - uśmiechnął się do córki - Babcia i dziadek niedługo cię odwiedzą - bo nie jego - Albo my pojedziemy do nich - zrobi to tylko dla niej, bo przecież nie dla siebie. Nienawidzi jeździć do Londynu, to miasto jest dla niego powrotem do koszmarów. Samym ich centrum, bo tam się wszystko zaczęło, działo i skończyło; tylko w pewnym stopniu. Bo psychicznie nigdy od tego nie ucieknie.
Samolot odleciał. 

~*~

Wiedział już o niedyspozycji Cassie, szczerze był jej wdzięczny, że załatwiła za siebie zastępstwo. Na pewno dobrze to o niej świadczy, że dba o swoją pracę, no i o Hope, bo przecież o nią tu chodzi i ona jest najważniejsza. Mimo wszystko i tak musi sprawdzić tę osobę, czy aby na pewno może zajmować się jego córką, przecież nie powierzy swojej Nadziei pierwszej lepszej osobie. Jednak Cassandra przekonywała go przez telefon, że jest to osoba odpowiedzialna i kompetentna. Oby, pomyślał, bo inaczej pogada z Cassie inaczej. Załatwienie osoby na zastępstwo to jedna sprawa, to czy ta osoba się sprawdzi; druga.
Uśpił Hope, śpiewał jej kołysankę, tę samą co kiedyś nucił... Sam dla ciebie. Mu nie miał kto śpiewać, ale Hope ma jego, ma i zawsze będzie miała. A on chce jej uświadomić, że zawsze może liczyć na swojego ojca.
Zszedł na dół, wieczorem miała przyjść opiekunka załatwiona przez Cassie. Czekając na nią wypił literatkę whiskey i spalił papierosa. Tak jak zwykle zasiadł na fotelu i wziął gazetę. Zapewne wyglądał komicznie, jak jakiś gangster ze starych filmów, tylko cygara mu w ustach brakuje. Zadzwonił dzwonek, wstał, poluzował swój krawat i poszedł otworzyć.
-Dobry Wie... - nie dokończył.


__________________________________________________

WITAM

Cześć. Naprawdę nie wiem jakich słów użyć, aby Was wszystkich razem i każdego z osobna przeprosić. Wiem, nawaliłam, tym razem nie ma dla mnie wybaczenia. Ech, na początku miałam lenia, a potem zachorowałam. Rozdział miał być wczoraj, ale... No miałam urodziny, więc wczoraj możecie mi wybaczyć XD Szczerze mówiąc nie wiem, co sądzić o tym rozdziale. Mam nadzieję, że jest okay :)

UWAGA

Prawdopodobnie powiedzie, że jestem nienormalna, ale okay :) Założyłam bloga z Zwariowaną Natalią, teraz znaną jako s.w.e.e.t.n.e.s.s.. Ta to zmienia te nicki, co parę dni, ale okay, kochamy ją <3 Więc, jest już prolog! Zapraszam na: 

PS. Obiecuję, że tym razem NN będzie szybciej. 
PPS. Jeśli kogoś interesuje moja twórczość. To link do mojego bloga z wierszami: 

Pozdrawiam, 
Wampirek. 

Mrs. Punk