"Ja będę osobą na której ramieniu możesz sie wypłakać
Ja będę samobójcą z miłości
Będę lepszy kiedy będę starszy
Będę najgłebszym ogniem Twojego życia."
Biała
sala. Tak bardzo ich nienawidził. Czuł się tak, jakby cofnął się w czasie, ale
tym razem nie był młodym, niedoświadczonym ćpunem, który nie ma za co żyć. Nie
czuł przerażenia i strachu, nic go nie dusiło od środka. Nie był fanem
szpitali, ale tym razem był podekscytowany i nie mógł się doczekać, aż to
wszystko się skończy i będzie mógł ucałować swoją żonę, a potem zadzwonić do
Cassandry i powiedzieć jej, aby przekazała Hope, że ma rodzeństwo i niedługo je
zobaczy. Wszystko działo się szybko, a on sam nie pamiętał, kiedy ostatnio tak
bardzo się stresował. Przed zaręczynami?
Pociły mu się ręce i nie
wiedział, gdzie się podziać. Wszystko było już gotowe, a Alice z Rosalie
pomogły mu przyszykować dom. Dobrze. One przyszykowały dom, a on chodził i
marudził, klnąc na Emmetta i Jaspera, którzy się z niego nabijali. Miał
oświadczyć się Isabelli i to nie było takie łatwe. Głupie, przewrotne życie!
Robił tyle niebezpiecznych rzeczy i nie czuł strachu, ale bał się jednego,
krótkiego słowa „nie”, które mogło paść z jej ust na jego pytanie. Teraz
wiedział, dlatego to akurat kobiety były najniebezpieczniejszymi istotami na
ziemi.
—
Ma pan córeczkę.
Z
zamyślenia wyrwał go głos lekarza. Edward drgnął i zdał sobie sprawę, że
faktycznie słyszy płacz dziecka. Puścił spoconą dłoń Belli, aby przejąć małe
zawiniątko, które delikatnie ułożono w jego ramionach. Spojrzał na mokrą,
okrwawioną twarzyczkę córeczki i przetarł ją leciutko ręcznikiem, którym była
owinięta. Pocałował ją w czoło.
—
Destiny. Moje małe przeznaczenie.
Zerwał się z miejsca,
zostawiając niedojedzoną kolację, a Bella spojrzała na niego zaniepokojona i
nadziała na widelec pieczonego ziemniaczka. Martwiła się o Edwarda i znów miała
ochotę zapytać, czy ten, aby na pewno dobrze się czuje. Pytała go o to
wcześniej, to odpowiedział, że tak i owszem, kłamcą był utalentowanym, ale tym
razem jakoś mu to nie szło. Uniosła dłoń z jedzeniem do ust, a miedzianowłosy
padł przed nią na kolana.
— Isabello Marie Swan — zaczął
drżącym głosem — kocham cię i będę cię kochał wiecznie. Czy zechcesz zostać moją
żoną?
Nie mogło być tak łatwo. Miał
jeszcze jedno pytanie, które miał zadać w imieniu Hope.
— I matką mojej córki?
Byli
już na sali, gdzie Bella mogła odpocząć. Spała, a pielęgniarka przyszła z
Destiny, która po badaniach okazała się okazem zdrowia, choć w ciąży były pewne
problemy. Malutka spała tak smacznie, jak mama. Cullen wyjął telefon i zrobił
zdjęcie, a potem przesłał do Hope, następnie do niej dzwoniąc.
—
Jest taka mała! — pisnęła wesoło dziesięcioletnia już dziewczynka. — Kiedy będę
mogła przyjechać do ciebie i mamy? Chcę poznać siostrę. Jak ma na imię?
—
Destiny, tak, jak ustalaliśmy.
—
Desiny i Hope Cullen — zaśmiała się radośnie.
—
Przeznaczenie i nadzieja — odpowiedział miedzianowłosy, patrząc na swoją żonę,
która właśnie otwierała oczy.
__________________________________________________________________________
TO JUŻ JEST KONIEC, NIE MA JUŻ NIC. JESTEŚMY WOLNI, MOŻEMY IŚĆ - TAK WCZORAJ ZAKOŃCZYŁA SIĘ MOJA STUDNIÓWKA, A DZIŚ JA ZAKOŃCZĘ TAK TĘ HISTORIĘ, KTÓRĄ PISAŁAM PRAWIE TRZY LATA, A MOŻE I CZTERY? WIELE DO ŻYCZENIA ONA POZOSTAWIA, ALE... I TAK MI JAKOŚ SMUTNO, BO TO TYLE CZASU, TYLE NERWÓW I ŁEZ, I PRZYJAŹNI. WSZYSTKO SIĘ JEDNAK KOŃCZY, ABY COŚ INNEGO MOGŁO SIĘ ZACZĄĆ. UWIELBIAM ZMIERZCH, KOCHAM BELLĘ I EDWARDA, ALE CZAS NA COŚ MOJEGO, NOWEGO, CHOĆ Z CULLENEM I SWAN BĘDĘ CAŁYM SERCEM, SENTYMENTEM I W OGÓLE ZAWSZE. DZIĘKUJĘ, ŻE ZE MNĄ BYLIŚCIE I MAM NADZIEJE, ŻE RAZEM ZE MNĄ POŻEGNACIE TĘ HISTORIĘ, A NIE MNIE! BO JA NIE ODCHODZĘ.
Pozdrawiam,
CM Patzy.