Rok 2007. Londyn.
Skąd przyszedł...?
Nie wiem, jestem, bo istnieję. Istnieję, bo egzystuję. Nie żyję, po prostu oddycham. Choć nie chce. Każdy ruch boli, każde słowo przeszywa serce jak sztylety, każdy czyn rani. Tak po prostu, bez przyczyny. Tak było, tak jest, tak będzie. Żyję.
Gdzie jego dom...?
Nie mam domu, prawdopodobnie chyba nigdy go nie miałem. Nie jest mi to dane, jak wiele innych człowieczych przywieli. Czy ja w ogóle jestem człowiekiem, raczej nie, jestem maszyną. Mieszkam tu, gdzie stoję. Nigdzie indziej nie ma dla mnie miejsca. Jestem niechciany. Kocham.
Jak skończył zupełnie sam...?
Mógłbym wyśmiać to pytanie "jak". Mam wrażenie jakby był sam od zawsze. Choć nie...Zawsze są ze mną: ból, samotność, strach, gniew, obojętność, ciemność, nadzieja, cierpienie, śmierć i zbrodnia. Więc...Nie jestem sam. Tak jakby, nie jestem.
Czy mnie teraz słyszy...?
Wątpliwe, mało słyszę lub...Słyszę to co chcę. Nie chcę żyć, nie chcę spać...Po co spać jeśli znów mam być obudzony przez swój własny krzyk, bezsensowne. Błędne koło, moje życie jest niczym. Niepotrzebne istnienie, które marnuje tlen. Kłamstwo i prawda.
Czy spróbuje mieć wolę pozostania przy życiu...?
Źle zinterpretowane pytanie. Mówiłem przecież, ja nie żyję, ja istnieję bądź egzystuję. Mój byt nie ma nic do ludzkiego "życia". Maszyny nie żyją, one funkcjonują. A ja czekam...Chcę aby moje baterie już padły, aby się wyczerpały. Tylko tyle.
Jest obniżony ku ziemi, co teraz widzi...?
A co jest na ziemi, robaki są. Ja jestem jednym z nich, jestem nic nie znaczącym robakiem. Nie widzę za wiele. Stosunkowo to ja nawet nie chcę widzieć. Cóż poradzić...? Nic, nie da się nic zrobić. Ja się z tym pogodziłem. Inni też muszą. Zresztą mnie na nikim nie zależy, nikomu nie zależy na mnie.
Czy spróbuje, bo nigdy nie widział światła...?
Gdy ktoś czegoś nie widział nie może za tym tęsknić, więc po co mi światło, po nic. Z drugiej strony gdy ktoś czegoś nie widział ma pragnienie aby zobaczyć jak to wygląda. Ale ja preferuję to pierwsze. Nie tęsknię do czegoś, czego nie znam. I nigdy nie poznam. Żyję ciemnością, nie ma światła. Nigdy go nie było, nie będzie, nie chcę go.
Jak długo będzie udawał, że jest...?
Ja nie udaję. To głupie, udawać. Bezcelowe. Potrzebne. Nie potrzebne. Mnie naprawdę nie ma. Nie żyję, istnieję. Mówiłem to już wcześniej. Nigdy nie chciałem być, sam nie wiem po co się urodziłem. Po co mnie stworzono...I tak byłem, jestem, będę skazany na zło i cierpienie.
Czy wszystkie gwiazdy na niebie coś dla niego znaczą...?
Nie widzę gwiazd. One są jasne, ponoć, tak słyszałem. A ja nie widzę jasności. Tylko ciemność. Zło i dobro. Mrok i światłość. Noc i dzień.
Popatrzy w swoje oczy, co widzi?
Nic, zupełnie nic. Jestem widomy ślepy. Nie widzę. Mam otwarte oczy, ale są jak zamknięte. Otwarty świat, zamknięte rany. Tyle możliwości, z których nigdy nie skorzystam. Tyle ran, które będą się powiększały. Zabliźniały się, a potem znów krwawiły. Nieustannie. Zawsze. Często. Mocno. Boleśnie.
~*~
Zabije mnie.
Obudził się z krzykiem. Znów. Zawsze budziło go to samo. Jego przerażony krzyk. Choć miał już te osiemnaście lat. Osiemnaście lat zmagał się z ciężarem jakim został obrzucony przez ten, cholerny, świat. I nadal nie nauczył sobie z tym radzić. Wiedział tylko jak to maskować. Tę umiejętność opanował do perfekcji. Nikt spoza jego rodziny osób, które się nim zajęły jak był mały nie zorientuje się, że cierpi. Chyba, że osoba ta będzie się wpatrywała w jego oczy. Oczy, które są usposobieniem cierpienia, bólu i śmierci. Oczy, które widziały tyle, że stały się niewidome na ludzkie cierpienie. Bóg jest po stronie tych złych, tych którzy wygrywają wojny. A ludzie są marionetkami Władcy, są naiwni, mają nadzieję, nadzieję, która ich zgubi. Bo ona nie istnieje. Zło jest silniejsze, tego nikt nie zmieni. Tego się nie da zmienić! Jego nie da się zmienić. Nie ma szansy, nigdy nie było, nie będzie.
Edward Masen Cullen rozejrzał się po pokoju. Jeśli to pomieszczenie pokojem można nazwać. Był nagi,przykryty jakąś podziurawioną szmatą, która miała być kocem. Leżał na podłodze w sali, która śmierdziała stęchlizną. Wokół było pełno butelek po piwie, wódce i innego typu trunkach. Dalej w zasięgu jego wzroku można było zauważyć strzykawki. Obok niego leżała, też naga, Kate. Dziewczyna, jego dziewczyna. Czy ją kochał...? Nie, on nie był zdolny do takiego uczucia jak miłość. Nie wierzył w miłość. Był z nią dla seksu, dlatego bo była ładna. Nie dlatego, że darzył ją uczuciem, chociaż...Może ją lubił, albo lubił jej ciało. To bardziej prawdopodobne. Sam siebie za to nienawidził. Za to, że bawi się kosztem czyiś uczuć, ale co on może z tym zrobić...Nic, kompletnie nic. Odrzuca wyrzuty sumienia na bok. On wie, tylko, co to jest nienawiść, zemsta, zdrada, śmierć, ból, cierpienie. Nie wie co to dobro, miłość czy inne uczucia wyższe duchowo. Edward Cullen jest nikim, takim pozostanie.
~*~
Kate Willston usłyszała krzyk Edwarda. Ale udawała, że śpi. Nie chciała wpędzić swojego chłopaka w zakłopotanie. Wiedziała, że Edward nie lubi gdy ktoś słyszy jego krzyki. Gdy ktoś wie, że jest mu źle, gdy ktoś zagląda pod maskę. Wiedziała, że Edward jest słaby psychicznie, wiedziała też, że nigdy tego nie okazuje. Była z nim, prawda jest taka, że...Kochała go. Może nie było to silne uczucie, ale...Kochała go, jakaś cześć jej serca była przeznaczona dla niego, malutka, ale była. Jaka jest ta dziewczyna? To typowa buntowniczka, nie wie co się stało Edwardowi w przeszłości. Ona i jej chłopak nie rozmawiają za wiele. A jeśli już...To każda pogawędka kończy się ostrym seksem, w tym się dopełniają i zatracają. Panna Willston miałaby wszystko. Ma kochających ją rodziców, ale tego nie szanuje. Woli robić z siebie ćpającą buntowniczkę...No cóż, często się szczyci, że jej chłopakiem jest Edward Cullen. Za tym facetem szaleje wiele zdemoralizowanych dziewczy. Jest przystojny, tajemniczy, zbuntowany i groźny. Kobiety go ubóstwiają, w sumie to nie tylko nie niegrzeczne. Edward. Czy spełnia się w związku? Cóż, w łóżku na pewno.
Kate otworzyła oczy dopiero po chwili, tak jakby obudziła się dopiero teraz i nie słyszała krzyku Edwarda. Uniosła się na łokciu, 'koc' z niej lekko opadł ukazując jej nagie, pełne piersi. Uniosła dłoń i położyła na ramieniu Edwarda. Ten spojrzał na nią. Przybrał się już w swoją maskę obojętności.
-Nie śpisz już...? - uniósł brew w pytającym geście - Coś cię obudziło...? - no tak, Kate prychnęła w myślach. Chciał się upewnić, czy nie słyszała krzyków.
-Nie, obudziłam się przed chwilą, wyspałam się już...-skłamała, ale w słusznej sprawie. Nie chciała aby czuł się zakłopotany, zawstydzony i słaby.
-Rozumiem...-kiwnął głową, przeczesał swoje miedziane włosy - Rozumiem...-powtórzył głosem wypranym z emocji i położył się.
~*~
Cieszył się, że Kate nie słyszała jego krzyków, że to nie one ją zbudziły. To ułatwiło sprawę, nie chciał się tłumaczyć dlaczego budzą go jego własne krzyki i koszmary senne. To nie jej sprawa, to jego problem, poradzi sobie z tym sam. A właściwie nie poradzi sobie, nauczy się z tym egzystować. Kiedyś w końcu. Wątpliwe. Z takim ciężarem nie da się być. Sam już nie wie, co chwile zmienia zdanie, buntuje się, zanika i powraca.
Obrócił głowę tak aby patrzeć na towarzyszącą mu dziewczynę. Ta uśmiechnęła się do niego lekko, ale on nie odwzajemnił gestu. Kiwnął tylko głową, to i tak wiele, bardzo jak na niego. Kate przytuliła się do niego, pocałował ją. Bez uczucia, z pożądaniem. Seks, alkohol i narkotyki były jego ucieczką, zapomnieniem, chwilą wytchnienia. Wtedy się zapadał, jego ciało i umysł myślało o czymś innym, o czymś co nie sprawiało mu bólu. Zatracał się w czymś co sprawiało mu przyjemność, tak mało jej w życiu doświadczył, prawie wcale. Za każdym razem gdy jest pijany, naćpany czy uprawia seks od nowa zachłystuje się tym uczuciem, od nowa poznaje nikły smak przyjemności, ale nigdy nie zazna tego w pełni. Bo zawsze w jego podświadomości, gdzieś na dnie jego martwego serca znajduje się to co widział, te wszystkie złe odczucia i emocje, wspomnienia, które go niszczą codziennie od początku. Nie żył.
Śmierć, śmierć, śmierć.
Ból, ból, ból.
Cierpienie, cierpienie, cierpienie.
Jego odwieczna modlitwa, jego mantra, jego klątwa, jego kara.
-Edward...-szepnęła Kate przygryzając płatek jego ucha. Chłopak tak się zatracił w swoich myślach, iż zapomniał nawet o tym, że usta jego i dziewczyny nadal są złączone. Odsunął się od niej, od kilku dni jej zachowanie było podejrzane, widział to.
-Potrzebujesz pieniędzy...? - zapytał od razu, prosto z mostu, bez ogródek. Zawsze gdy czegoś potrzebowała była ta kasa. Na alkohol, na ciuchy, na dragi. A Edward jej to dawał. Szedł do Carlisle'a i Esme, brał od nich kasę...Od Emmetta i Jaspera dostawał niezły opierdol. Ale...Zlewało go to. Wcale się tym nie przejmował. On się nie prosił o opiekę. Nie on, sami go przygarnęli. Możliwe, że teraz tego żałują, ale za późno. Decyzja została przez nich podjęta już parę lat temu. Klamka zapadła, bezpowrotnie.
-Cóż, w sumie to tak...Ale teraz nie na dragi, one są mi bardzo potrzebne...-coś kręciła, wiedział to, dopóki się nie dowie o co chodzi nie da jej hajsu.
-Więc, na co...? - dopytał, nie będzie się bawił w jakiegoś kotka i myszkę, ma jej powiedzieć i już.
-Na aborcję...-powiedziała prosto z mostu.
-Co...? - Edward usiadł, spojrzał na Kate, czy on dobrze usłyszał, chce pieniądze na skrobankę, ale dla kogo, nie będzie się zastanawiał, zapyta - Po co...?
-Jestem w ciąży...-mruknęła dziewczyna. A on...?
Nie, to niemożliwe. Tak nie miało być, to się nie miało zdarzyć, nigdy nie chciałem być ojcem. Ja się nie nadaję, ale...Nie mogę jej pozwolić zabić naszego mojego dziecka. Nie mogę, nie pozwolę.
Jego serce, od tak dawna nieżywe, zapragnęło uratować tą nienarodzoną istotkę, która była częścią jego. Częścią mężczyzny, który umarł w dzień swoich narodzin.
~*~
Isabella tułała się po ulicach Seattle, prawdopodobnie była pijana, prawdopodobnie została pobita, prawdopodobnie jest bezdomna, prawdopodobnie jej ojciec o niej zapomniał, a matka umarła, prawdopodobnie stała się nikim, prawdopodobnie dziś umrze, prawdopodobnie ją zamordują, prawdopodobnie za długi.
Dotknęła ręką nosa, chciała zatamować krwawienie, zadrżała. Gorąca ciecz spływała po jej palcach. Usłyszała za sobą krzyki mężczyzn, wołali ją. Zapłakała, choć nie miała siły zaczęła uciekać.
Wypadła za róg, poczuła jak otaczają ją czyjeś ramiona. Wrzasnęła, a ten ktoś zatkał jej buzię.
-Cicho, malutka...-usłyszała miękki, męski głos tuż koło swojego ucha. Owinął ją słodki oddech mężczyzny - Pomogę ci...-wziął ją na ręce, a ona zemdlała.
___________________________________________________
WITAM
Dzień Dobry :) Wesoło mi, bo sama nie wiem czemu. Pogoda taka w kit, ale wyjście i tak zorganizowane, wieczór spędzę z Julką, wiadomo, na skypie, też troszkę napiszemy na MAMP, bo tam też trzeba rozdział dodać, oby lepszy niż poprzedni. No, także tego, mam nadzieję, że rozdział trzeci na tym blogu wpadł Wam moi drodzy do gustu. Mnie się podoba, w miarę, nie jestem z niego bardzo zadowolona, hmm, najbardziej podoba mi się chyba początek, reszta to tak w miarę. Jak to się mówi "Szału nie robi, dupy nie urywa".
COŚ DODATKOWEGO BYĆ MUSI
Szczerze to nie wiem co tu dziś napisać, ktoś w ogóle czyta te moje pod rozdziałowe bazgroły, mam nikłą nadzieję, że tak. No to ten, zwyczajowo dziękuję za wszystkie miłe i te mniej komentarze, bo przecież Wasza opina jest dla mnie bardzo ważna. Jakbym miała coś na blogu zmienić, no to oczywiście piszcie : > Na pewno się zastosuję do Waszych rad, heh. Dobra, idę bo muszę się malować, zaraz wychodzę, heh.
NA POŻEGNANIE
Cóż, czekam na Wasze komentarze. Do następnej, tyle chyba na do widzenia wystarczy.
Kocham Was. Jeszcze raz jakby były pytania, to śmiało, walcie.
Pozdrawiam, Wampirek.