"Nie znam nawet samej siebie
Myślałam, że teraz będę szczęśliwa
Ale im bardziej staram się to odepchnąć
Tym bardziej zdaję sobie sprawę, że muszę odpuścić."
Każdy
z nas rodzi się z czystą kartą. Ale czy każdy z nas ma wolną wolę? Nie do
końca. Nie potrafimy sami siebie wychować. Wpływa na to wiele czynników. Przede
wszystkim to, kim byli nasi rodzice, w jakim kraju mieszkamy, na jakiej ulicy i
w jakim domu. Nie decydujemy sami od początku, nie mamy względu na to, w jakich
czasach się urodzimy, jaki będzie kolor naszej skóry. Od najmłodszych lat,
ludzie, którzy nami się opiekują wpajają nam różne definicje, poglądy i
stereotypy. Jesteśmy manipulowani i napchani informacjami z zewnątrz. Dopiero,
gdy dorośniemy możemy samodzielnie decydować, ale to, czego nauczyliśmy się w
dzieciństwie wlecze się za nami całe życie i ma na nie wpływ przez cały czas.
Przyroda i społeczeństwo nas dominują. Zabierają wolną wolę. Przyroda narzuca,
jakie mamy pochodzenie, społeczeństwo wpaja w nasz umysł oklepane regułki. I kto tu mówi o wolnym człowieku?
~*~
Wiedziała,
że Bella jest do niej wrogo nastawiona. Wiedziała, że to sprawka Jamesa. W
końcu to on chciał zniszczyć je obie. Z tą różnicą, że Bellę udało mu się
przechytrzyć na swoją stronę. Cassandra uciekła, gdy tylko zrozumiała, co tak
naprawdę robił ten człowiek. Bella nadal żyła w kłamstwie, nie zorientowała
się. Cassie podejrzewała, że po prostu nie chce tego zrozumieć. Wygodnie jej
się żyje z nim. Pasowało jej to, że miała wszystko na zawołanie. Była pupilkiem
Moore, ale nie zdawała sobie sprawy, że to się kiedyś skończy. Znajdzie inną
zagubioną i biedną dziewczynę na jej miejsce. Wątpiła, aby ktoś taki jak on
mógł mieć uczucia. Jak mógł je mieć, skoro bez wyrzutów wykorzystywał młode
kobiety?
–
Polubiłaś Bellę? – zapytała małej. Hope żywo pokiwała głową i uśmiechnęła się
szeroko.
–
Bella jest świetna, gotuje ze mną obiady dla taty, kolacje i w ogóle! Umiem już
sama zrobić ciasto na naleśniki. Bardzo się przy tym brudzę – zmarszczyła brwi
– wszystko dookoła też, ale! – Podniosła jeden paluszek. – Ale naleśniki są
dobre i potem pomagam Belli posprzątać – powiedziała zadowolona z siebie. –
Najważniejsze, że tatusiowi smakują.
Cassie
zaśmiała się bezgłośnie. Odkąd pamięta ta mała osóbka robi wszystko dla swojego
tatusia. Spojrzała na Bellę i zauważyła na jej ustach delikatny uśmiech. Czyżby
był spowodowany słowami małej Hope? Może Bella też ją polubiła. Właściwie nie
byłoby to dziwne. Nie da się jej nie lubić. Jest małą kulką energii, która
wszystkich napawa dobrym humorem w złych chwilach. Niejednokrotnie sama się o
tym przekonała.
Bella
w istocie poczuła się dziwnie, gdy Hope tak o niej mówiła. Dawno czegoś takiego
nie przeżyła. Zazwyczaj była określana, jako „Bella Niezła Dupa”, a nie „Bella
fajna dziewczyna”. Wszyscy widzieli w niej rzecz, którą można wykorzystać i
zostawić. Nie przeszkadzało jej to, ponieważ zapomniała o tym, kim była kiedyś.
Tym bardziej zaskoczyło ją to, jak miło się poczuła, gdy została doceniona za
coś innego niż seks.
–
Niedługo wróci do ciebie Cassandra – powiedziała, patrząc na dziewczynkę, która
siedziała na kolanach opiekunki.
–
Właśnie. – Kobieta chrząknęła cicho. – Chodzi o to, że lekarz kazał mi przez
tydzień posiedzieć w domu. Czy mogłabyś? – Spojrzała na Bellę prosząco.
Brunetka
zamknęła oczy i napięła swoje wszystkie mięśnie. Cholera, co ta idiotka sobie myśli?! – przemknęło jej przez myśl.
Nie była zła za to, że musiała siedzieć z Hope, ale za to, że została o tym
poinformowana tak późno. Nie mogła robić, co chciała. Miała nad sobą Jamesa,
który był apodyktycznym dupkiem i zarządzał wszystkim, czym chciał, nią także. Z Edwardem są tacy podobni – pomyślała i
zastanowiła się nad tym. Są? Prawda, Cullen na pewno nie handlował kobietami i
nie ma za uszami tyle, co James. Ale jakby zwrócić uwagę tylko na charakter.
Oboje byli apodyktycznymi dupkami, zbyt pewnymi siebie, nieokazującymi uczuć, z
pewnymi wyjątkami.
Pokręciła
głową, zaintrygowana tą myślą. Czy ona nie mogła trafiać na normalnych
mężczyzn? Przysłowiowe z deszczu pod rynnę. Oboje próbowali nią dyrygować. Tak
jak James ma do tego pewne prawa, Edward chciał takie prawa nabyć. Nie w tym życiu!
Zorientowała
się, że Cassie podejrzliwie na nią patrzy i przypomniała sobie o odpowiedzi.
Musiała jej odpowiedzieć. Kiwnęła powoli głową.
–
Jasne, ale muszę porozmawiać z Jamesem – powiedziała, patrząc na nią spod byka.
– Wiesz, że nie mogę znikać na tak długo bez podania przyczyny.
–
Powinnaś stamtąd zniknąć na zawsze – wtrąciła zbulwersowana Cassandra.
–
Zdaje mi się, czy to nie twoja sprawa? – odpyskowała Bella.
Cassie
zrozumiała, że tak zakończyła tą rozmowę. Z złowrogim akcentem i wypieraniem
czegokolwiek, jak za każdym razem. Nie mogła podać nawet argumentów, spokojnie
porozmawiać, bo brunetka zawsze kończyła i nie słuchała ani słowa więcej.
Zazwyczaj próbowała się wykłócać, ale teraz nie były same, lecz w obecności
Hope. Darowała sobie i próbowała stłumić żal, smutek i złość w sobie. Głupia, głupia idiotka! Jest taka młoda, a
marnuje swoje życie.
~*~
Zatrzymał
się na parkingu, który o tej godzinie świecił pustkami. Nikt nie odwiedzał
takich miejsc w dzień. Dopiero w godzinach wieczornych to miejsce zaczynało
tętnić życiem. Wiele osób pewnie myślało, że nie cieszy się zbyt wielką
popularnością, ale to mit. Klub Moore’a to jedno z najczęściej odwiedzanych
miejsc w Chicago. Znał osoby, które tu przychodziły. Byli to szanowani
mężczyźni, biznesmeni i nikomu z ich otoczenia do głowy by nie przyszło, że
przesiadywali w takich klubach, obściskując się z obcymi kobietami, a żonom i
dzieciom wciskali kit o nadmiarze pracy i przymusu zostania i nadrobienia tego
wszystkiego. Oczywiście zakres gości tego burdelu nie mieścił tylko panów,
kobiety także można było tak spotkać.
Wyszedł
z auta i zamknął swoje volvo. Wsadził klucze do kieszeni spodni i ruszył do
lokalu. Było otwarte, ale w środku także nie zastał nikogo. Nie licząc barmana,
który w tradycyjny sposób czyścił za pomocą ścierki i tak czyste szklanki i
kobiety, która zamiatała podłogę, a potem myła ją. Kawałek po kawałku.
Edward
podszedł do baru. Chłopak za ladą od razu podniósł wzrok i spojrzał na niego.
Wiedział kim jest i do kogo przyszedł.
–
Pan Cullen – kiwnął głową. – Moore już czeka w swoim gabinecie, podać coś panu?
–
Nie – machnął ręką i ruszył w stronę zaciemnienia. Tam, za satynową firaną było
przejście do korytarza ciągnącego się w dół. Wiele razy tędy przechodził i nie
potrzebował przewodnika. Sam sobie świetnie dawał radę.
Stanął
przed drzwiami i już miał wejść, ale usłyszał stłumione krzyki. Jego dłoń
zawisła w powietrzu i wstrzymał się. Nie lubił bawić się w takie
podsłuchiwanie, ale wydawało mu się, że zna oba te głosy i to właśnie wzbudziło
w nim ciekawość. Jeden, z pewnością, należał do Jamesa. Drugi... Skamieniał,
gdy uświadomił sobie skąd zna ten głos.
Wszedł
do środka, nie bawiąc się już w żadne pukanie. W tym samym czasie, w
pomieszczeniu James uderzył Bellą, a potem gwałtownie ją pocałował. Brunetka
stała przyciśnięta do ściany. Była w potrzasku. Z jednej strony mury, a z
drugiej ciało Jamesa. Miała zamknięte oczy, a dłonie zaciśnięte w pięści. Moore
był tak zajęty, że nie usłyszał jak ktoś wchodzi do jego gabinetu.
Ponownie
uderzył dziewczynę, a ta cicho krzyknęła.
–
Nie zdajesz sobie sprawy… – warknął wściekły, ściskając wygłodniałymi dłońmi
obolałe ciało dziewczyny.
–
James, proszę – wyszeptała, a potem otworzyła oczy.
Jej
spojrzenie odnalazło sylwetkę Cullena. Pierwszy raz widział w jej oczach tyle
emocji. Przede wszystkim smutek i strach. Jej postawa tego nie okazywała.
Stała, zaciskając pięści, nie płakała. Oczy, gdy je otworzyła wiedział, że nie
pokazuje tego, jak naprawdę się teraz czuje. Współczuł jej. Pierwszy raz.
–
Może swoje sprawy odłóż na później – powiedział Edward, uświadamiając Moore’a o
swojej obecności. – A teraz interesy, bo mój czas jest ograniczony i naprawdę
nie mam ochoty patrzeć na ten cyrk. – Machnął lekceważąco ręką, a potem rzucił
woreczek na blat. – Kasa.
–
Sam Edward Cullen z tak nieznaczącą przesyłką? – rzekł zaskoczony blondyn i
odwrócił się. Podał Edwardowi kopertę i uśmiechnął się, przypominał węża. Cwany
i bezduszny.
–
Wszystko, co dotyczy mnie lub mojego towaru jest ważne i znaczące, Moore. –
Wywrócił oczami i zaglądnął do koperty. Kiwnął głową i schował ją do
wewnętrznej kieszeni w marynarce.
Nie
mógł dać po sobie poznać, że obchodziło go to, co James robił z Bellą.
Właściwie nie powinno go to interesować, ale ta kobieta opiekuje się jego
dzieckiem. Nieważne, że jest dziwką. Hope ją lubi i do tej pory Bella jej nie
skrzywdziła… Nagle znieruchomiał. Skoro Bella jest tu, gdzie jest do cholery
jego córka?!
W
jednej chwili wszystko stało się nieważne. Wyparł nawet to, że pierwszy raz
dostrzegł u Isabelli jakieś uczucia. To się nie liczyło. Chciał jak najszybciej
ją stąd wyrwać, zabrać gdzieś i dowiedzieć się, gdzie jest jego mała Nadzieja!
–
Tydzień. – Usłyszał syknięcie Jamesa, a Bella kiwnęła głową i szybko wyszła z
gabinetu. Wszystko po jego myśli.
Nie
miał tu już nic do załatwienia, a do rozmowy z szefem klubu nie był skłonny.
Bez pożegnania opuścił jego gabinet. Wyszedł z plątaniny korytarzy i znów
znalazł się w klubie. Posłał Belli znaczące spojrzenie. Kobieta siedziała za
barem i rozmawiała z barmanem, jednak napotykając wzrok Edwarda rzuciła szybkie
słowa pożegnania i wyszła z klubu. Ruszył za nią i gdy byli już wystarczająco
daleko, na parkingu koło jego auta, stanął i złapał ją za ramię.
–
Gdzie. Moja. Córka?! – wysyczał, zaciskając palce na jej ramieniu. Syknęła z
bólu. Edward uświadomił sobie, że wcześniej robił to Moore i od razu zwolnił
uścisk, ale jej nie puścił.
–
Spokojnie. Nie zostawiłabym jej samej – warknęła. Wróciła bezwzględność i
obojętność. – Jest z Cassandrą, w szpitalu. Nie było mnie tylko godzinę. Ma
zapewnioną opiekę.
–
Po co tu przyszłaś? – Edward odsunął się i otworzył drzwi od strony pasażera.
Nie wierzył w to, że po raz kolejny musi odwiedzać to okropne miejsce, jakim
jest szpital.
–
Cassandra powiedziała mi, że muszę zostać jeszcze tydzień, a ja nie mogę znikać
na tak długo – przyznała i wsiadła do volvo. Czuła, że nie ma sensu sprzeciwiać
się Cullenowi. To zawsze wiodło do nikąd, a teraz jest jeszcze rozłoszczony. A to nowość. Zły Edward, pomyślała z
kpiną.
Hope
spała już od godziny. Edward siedział w swoim biurze. Zastanawiał się, co ma
robić. Przypomniał sobie spojrzenie Belli, gdy James ją uderzył. Jęknął i
przeczesał nerwowo swoje włosy. Było to oznaką zdenerwowania i bezradności.
Nienawidził tego uczucia, zawsze od niego uciekał. W tamtej chwili wstał i
wyszedł z gabinetu, trzaskając drzwiami. Przeszedł korytarz, mrucząc wściekle
pod nosem i zatrzymał się przed pokojem tymczasowej opiekunki — dziwki.
Zapukał.
–
Proszę – mruknęła cicho. Wiedziała, że to może być tylko jedna osoba, skoro
Hope już spała.
Nacisnął
klamkę i wszedł, cicho zamykając za sobą drzwi. Bella stała tyłem do niego w
samej bieliźnie. Komplet, który na sobie miała był czarny. Czysty czarny
materiał. Mimo wszystko, prezentowała się świetnie, nawet od tyłu. Przemknął
spojrzeniem po jej smukłym ciele i dostrzegł siniaki na ramionach i biodrach.
Wiedział, że są dzisiejsze. Podszedł do niej powoli.
–
Nic ci nie jest? – zapytał bez chłodu w głosie, który był jej tak doskonale
znany.
Prychnęła
cicho i odwróciła się do niego.
–
Tak jakby cię to obchodziło.
–
Pracujesz dla mnie. Dbam o zdrowie swoich pracowników – powiedział omijająco.
To dobry argument.
–
Nic mi nie jest, Edwardzie. Bywało gorzej.
Kiwnął
głową i chwycił w dwa palce pasmo jej włosów. Były wilgotne, czyli musiała być
po kąpieli. Pewnie, że tak. W końcu było już późno, co mogła robić sama w tym
wielkim domu?
–
Dobranoc – szepnął. Chrząknął cicho i odsunął się. Zamknął na chwilę oczy, a
potem odwrócił się i wyszedł.
Co to było, do cholery?
________________________________________________________________
WITAJCIE :) TAK BARDZO SIĘ CIESZĘ, ŻE DODAJĘ TEN ROZDZIAŁ. NIE PISAŁO MI SIĘ GO JAKOŚ SUPER ŹLE, ALE MOGŁO BYĆ LEPIEJ. MIMO WSZYSTKO, CHYBA JESTEM Z NIEGO ZADOWOLONA. JAKBYŚCIE WYŁAPALI JAKIEŚ BŁĘDY, TO ŚMIAŁO, WYTKNIJCIE MI JE. ZJEM JE ;D
CO MYŚLICIE O SPOTKANIU NASZEJ TRÓJCY? I O KOŃCOWEJ SYTUACJI? TO JUŻ DWUDZIESTY ROZDZIAŁ, CZAS ABY COŚ ZACZĘŁO SIĘ DZIAĆ! NA MOICH POPRZEDNICH BLOGACH PO DWUDZIESTCE BYŁY JUŻ EPILOGI, A TU PROSZĘ.
MAM NADZIEJĘ, DO NIEDŁUGIEGO ZOBACZENIA :)
PRZECZYTANY ROZDZIAŁ? BYŁABYM BARDZO WDZIĘCZNA ZA KOMENTARZ!
TO MOTYWUJE.
Pozdrawiam,
CM Pattzy