niedziela, 25 stycznia 2015

20. "Mieszane uczucia"


"Nie znam nawet samej siebie 
Myślałam, że teraz będę szczęśliwa
Ale im bardziej staram się to odepchnąć
Tym bardziej zdaję sobie sprawę, że muszę odpuścić."

Każdy z nas rodzi się z czystą kartą. Ale czy każdy z nas ma wolną wolę? Nie do końca. Nie potrafimy sami siebie wychować. Wpływa na to wiele czynników. Przede wszystkim to, kim byli nasi rodzice, w jakim kraju mieszkamy, na jakiej ulicy i w jakim domu. Nie decydujemy sami od początku, nie mamy względu na to, w jakich czasach się urodzimy, jaki będzie kolor naszej skóry. Od najmłodszych lat, ludzie, którzy nami się opiekują wpajają nam różne definicje, poglądy i stereotypy. Jesteśmy manipulowani i napchani informacjami z zewnątrz. Dopiero, gdy dorośniemy możemy samodzielnie decydować, ale to, czego nauczyliśmy się w dzieciństwie wlecze się za nami całe życie i ma na nie wpływ przez cały czas. Przyroda i społeczeństwo nas dominują. Zabierają wolną wolę. Przyroda narzuca, jakie mamy pochodzenie, społeczeństwo wpaja w nasz umysł oklepane regułki.  I kto tu mówi o wolnym człowieku?

~*~

Wiedziała, że Bella jest do niej wrogo nastawiona. Wiedziała, że to sprawka Jamesa. W końcu to on chciał zniszczyć je obie. Z tą różnicą, że Bellę udało mu się przechytrzyć na swoją stronę. Cassandra uciekła, gdy tylko zrozumiała, co tak naprawdę robił ten człowiek. Bella nadal żyła w kłamstwie, nie zorientowała się. Cassie podejrzewała, że po prostu nie chce tego zrozumieć. Wygodnie jej się żyje z nim. Pasowało jej to, że miała wszystko na zawołanie. Była pupilkiem Moore, ale nie zdawała sobie sprawy, że to się kiedyś skończy. Znajdzie inną zagubioną i biedną dziewczynę na jej miejsce. Wątpiła, aby ktoś taki jak on mógł mieć uczucia. Jak mógł je mieć, skoro bez wyrzutów wykorzystywał młode kobiety?
– Polubiłaś Bellę? – zapytała małej. Hope żywo pokiwała głową i uśmiechnęła się szeroko.
– Bella jest świetna, gotuje ze mną obiady dla taty, kolacje i w ogóle! Umiem już sama zrobić ciasto na naleśniki. Bardzo się przy tym brudzę – zmarszczyła brwi – wszystko dookoła też, ale! – Podniosła jeden paluszek. – Ale naleśniki są dobre i potem pomagam Belli posprzątać – powiedziała zadowolona z siebie. – Najważniejsze, że tatusiowi smakują.
Cassie zaśmiała się bezgłośnie. Odkąd pamięta ta mała osóbka robi wszystko dla swojego tatusia. Spojrzała na Bellę i zauważyła na jej ustach delikatny uśmiech. Czyżby był spowodowany słowami małej Hope? Może Bella też ją polubiła. Właściwie nie byłoby to dziwne. Nie da się jej nie lubić. Jest małą kulką energii, która wszystkich napawa dobrym humorem w złych chwilach. Niejednokrotnie sama się o tym przekonała.
Bella w istocie poczuła się dziwnie, gdy Hope tak o niej mówiła. Dawno czegoś takiego nie przeżyła. Zazwyczaj była określana, jako „Bella Niezła Dupa”, a nie „Bella fajna dziewczyna”. Wszyscy widzieli w niej rzecz, którą można wykorzystać i zostawić. Nie przeszkadzało jej to, ponieważ zapomniała o tym, kim była kiedyś. Tym bardziej zaskoczyło ją to, jak miło się poczuła, gdy została doceniona za coś innego niż seks.
– Niedługo wróci do ciebie Cassandra – powiedziała, patrząc na dziewczynkę, która siedziała na kolanach opiekunki.
­­– Właśnie. – Kobieta chrząknęła cicho. – Chodzi o to, że lekarz kazał mi przez tydzień posiedzieć w domu. Czy mogłabyś? – Spojrzała na Bellę prosząco.
Brunetka zamknęła oczy i napięła swoje wszystkie mięśnie. Cholera, co ta idiotka sobie myśli?! – przemknęło jej przez myśl. Nie była zła za to, że musiała siedzieć z Hope, ale za to, że została o tym poinformowana tak późno. Nie mogła robić, co chciała. Miała nad sobą Jamesa, który był apodyktycznym dupkiem i zarządzał wszystkim, czym chciał, nią także. Z Edwardem są tacy podobni – pomyślała i zastanowiła się nad tym. Są? Prawda, Cullen na pewno nie handlował kobietami i nie ma za uszami tyle, co James. Ale jakby zwrócić uwagę tylko na charakter. Oboje byli apodyktycznymi dupkami, zbyt pewnymi siebie, nieokazującymi uczuć, z pewnymi wyjątkami.
Pokręciła głową, zaintrygowana tą myślą. Czy ona nie mogła trafiać na normalnych mężczyzn? Przysłowiowe z deszczu pod rynnę. Oboje próbowali nią dyrygować. Tak jak James ma do tego pewne prawa, Edward chciał takie prawa nabyć. Nie w tym życiu!
Zorientowała się, że Cassie podejrzliwie na nią patrzy i przypomniała sobie o odpowiedzi. Musiała jej odpowiedzieć. Kiwnęła powoli głową.
– Jasne, ale muszę porozmawiać z Jamesem – powiedziała, patrząc na nią spod byka. – Wiesz, że nie mogę znikać na tak długo bez podania przyczyny.
– Powinnaś stamtąd zniknąć na zawsze – wtrąciła zbulwersowana Cassandra.
– Zdaje mi się, czy to nie twoja sprawa? – odpyskowała Bella.
Cassie zrozumiała, że tak zakończyła tą rozmowę. Z złowrogim akcentem i wypieraniem czegokolwiek, jak za każdym razem. Nie mogła podać nawet argumentów, spokojnie porozmawiać, bo brunetka zawsze kończyła i nie słuchała ani słowa więcej. Zazwyczaj próbowała się wykłócać, ale teraz nie były same, lecz w obecności Hope. Darowała sobie i próbowała stłumić żal, smutek i złość w sobie. Głupia, głupia idiotka! Jest taka młoda, a marnuje swoje życie.

~*~

Zatrzymał się na parkingu, który o tej godzinie świecił pustkami. Nikt nie odwiedzał takich miejsc w dzień. Dopiero w godzinach wieczornych to miejsce zaczynało tętnić życiem. Wiele osób pewnie myślało, że nie cieszy się zbyt wielką popularnością, ale to mit. Klub Moore’a to jedno z najczęściej odwiedzanych miejsc w Chicago. Znał osoby, które tu przychodziły. Byli to szanowani mężczyźni, biznesmeni i nikomu z ich otoczenia do głowy by nie przyszło, że przesiadywali w takich klubach, obściskując się z obcymi kobietami, a żonom i dzieciom wciskali kit o nadmiarze pracy i przymusu zostania i nadrobienia tego wszystkiego. Oczywiście zakres gości tego burdelu nie mieścił tylko panów, kobiety także można było tak spotkać.
Wyszedł z auta i zamknął swoje volvo. Wsadził klucze do kieszeni spodni i ruszył do lokalu. Było otwarte, ale w środku także nie zastał nikogo. Nie licząc barmana, który w tradycyjny sposób czyścił za pomocą ścierki i tak czyste szklanki i kobiety, która zamiatała podłogę, a potem myła ją. Kawałek po kawałku.
Edward podszedł do baru. Chłopak za ladą od razu podniósł wzrok i spojrzał na niego. Wiedział kim jest i do kogo przyszedł.
– Pan Cullen – kiwnął głową. – Moore już czeka w swoim gabinecie, podać coś panu?
– Nie – machnął ręką i ruszył w stronę zaciemnienia. Tam, za satynową firaną było przejście do korytarza ciągnącego się w dół. Wiele razy tędy przechodził i nie potrzebował przewodnika. Sam sobie świetnie dawał radę.
Stanął przed drzwiami i już miał wejść, ale usłyszał stłumione krzyki. Jego dłoń zawisła w powietrzu i wstrzymał się. Nie lubił bawić się w takie podsłuchiwanie, ale wydawało mu się, że zna oba te głosy i to właśnie wzbudziło w nim ciekawość. Jeden, z pewnością, należał do Jamesa. Drugi... Skamieniał, gdy uświadomił sobie skąd zna ten głos.
Wszedł do środka, nie bawiąc się już w żadne pukanie. W tym samym czasie, w pomieszczeniu James uderzył Bellą, a potem gwałtownie ją pocałował. Brunetka stała przyciśnięta do ściany. Była w potrzasku. Z jednej strony mury, a z drugiej ciało Jamesa. Miała zamknięte oczy, a dłonie zaciśnięte w pięści. Moore był tak zajęty, że nie usłyszał jak ktoś wchodzi do jego gabinetu.
Ponownie uderzył dziewczynę, a ta cicho krzyknęła.
– Nie zdajesz sobie sprawy… – warknął wściekły, ściskając wygłodniałymi dłońmi obolałe ciało dziewczyny.
– James, proszę – wyszeptała, a potem otworzyła oczy.
Jej spojrzenie odnalazło sylwetkę Cullena. Pierwszy raz widział w jej oczach tyle emocji. Przede wszystkim smutek i strach. Jej postawa tego nie okazywała. Stała, zaciskając pięści, nie płakała. Oczy, gdy je otworzyła wiedział, że nie pokazuje tego, jak naprawdę się teraz czuje. Współczuł jej. Pierwszy raz.
– Może swoje sprawy odłóż na później – powiedział Edward, uświadamiając Moore’a o swojej obecności. – A teraz interesy, bo mój czas jest ograniczony i naprawdę nie mam ochoty patrzeć na ten cyrk. – Machnął lekceważąco ręką, a potem rzucił woreczek na blat. – Kasa.
– Sam Edward Cullen z tak nieznaczącą przesyłką? – rzekł zaskoczony blondyn i odwrócił się. Podał Edwardowi kopertę i uśmiechnął się, przypominał węża. Cwany i bezduszny.
– Wszystko, co dotyczy mnie lub mojego towaru jest ważne i znaczące, Moore. – Wywrócił oczami i zaglądnął do koperty. Kiwnął głową i schował ją do wewnętrznej kieszeni w marynarce.
Nie mógł dać po sobie poznać, że obchodziło go to, co James robił z Bellą. Właściwie nie powinno go to interesować, ale ta kobieta opiekuje się jego dzieckiem. Nieważne, że jest dziwką. Hope ją lubi i do tej pory Bella jej nie skrzywdziła… Nagle znieruchomiał. Skoro Bella jest tu, gdzie jest do cholery jego córka?!
W jednej chwili wszystko stało się nieważne. Wyparł nawet to, że pierwszy raz dostrzegł u Isabelli jakieś uczucia. To się nie liczyło. Chciał jak najszybciej ją stąd wyrwać, zabrać gdzieś i dowiedzieć się, gdzie jest jego mała Nadzieja!
– Tydzień. – Usłyszał syknięcie Jamesa, a Bella kiwnęła głową i szybko wyszła z gabinetu. Wszystko po jego myśli.
Nie miał tu już nic do załatwienia, a do rozmowy z szefem klubu nie był skłonny. Bez pożegnania opuścił jego gabinet. Wyszedł z plątaniny korytarzy i znów znalazł się w klubie. Posłał Belli znaczące spojrzenie. Kobieta siedziała za barem i rozmawiała z barmanem, jednak napotykając wzrok Edwarda rzuciła szybkie słowa pożegnania i wyszła z klubu. Ruszył za nią i gdy byli już wystarczająco daleko, na parkingu koło jego auta, stanął i złapał ją za ramię.
– Gdzie. Moja. Córka?! – wysyczał, zaciskając palce na jej ramieniu. Syknęła z bólu. Edward uświadomił sobie, że wcześniej robił to Moore i od razu zwolnił uścisk, ale jej nie puścił.
– Spokojnie. Nie zostawiłabym jej samej – warknęła. Wróciła bezwzględność i obojętność. – Jest z Cassandrą, w szpitalu. Nie było mnie tylko godzinę. Ma zapewnioną opiekę.
– Po co tu przyszłaś? – Edward odsunął się i otworzył drzwi od strony pasażera. Nie wierzył w to, że po raz kolejny musi odwiedzać to okropne miejsce, jakim jest szpital.
– Cassandra powiedziała mi, że muszę zostać jeszcze tydzień, a ja nie mogę znikać na tak długo – przyznała i wsiadła do volvo. Czuła, że nie ma sensu sprzeciwiać się Cullenowi. To zawsze wiodło do nikąd, a teraz jest jeszcze rozłoszczony. A to nowość. Zły Edward, pomyślała z kpiną.

Hope spała już od godziny. Edward siedział w swoim biurze. Zastanawiał się, co ma robić. Przypomniał sobie spojrzenie Belli, gdy James ją uderzył. Jęknął i przeczesał nerwowo swoje włosy. Było to oznaką zdenerwowania i bezradności. Nienawidził tego uczucia, zawsze od niego uciekał. W tamtej chwili wstał i wyszedł z gabinetu, trzaskając drzwiami. Przeszedł korytarz, mrucząc wściekle pod nosem i zatrzymał się przed pokojem tymczasowej opiekunki — dziwki.
Zapukał.
– Proszę – mruknęła cicho. Wiedziała, że to może być tylko jedna osoba, skoro Hope już spała.
Nacisnął klamkę i wszedł, cicho zamykając za sobą drzwi. Bella stała tyłem do niego w samej bieliźnie. Komplet, który na sobie miała był czarny. Czysty czarny materiał. Mimo wszystko, prezentowała się świetnie, nawet od tyłu. Przemknął spojrzeniem po jej smukłym ciele i dostrzegł siniaki na ramionach i biodrach. Wiedział, że są dzisiejsze. Podszedł do niej powoli.
– Nic ci nie jest? – zapytał bez chłodu w głosie, który był jej tak doskonale znany.
Prychnęła cicho i odwróciła się do niego.
– Tak jakby cię to obchodziło.
– Pracujesz dla mnie. Dbam o zdrowie swoich pracowników – powiedział omijająco. To dobry argument.
– Nic mi nie jest, Edwardzie. Bywało gorzej.
Kiwnął głową i chwycił w dwa palce pasmo jej włosów. Były wilgotne, czyli musiała być po kąpieli. Pewnie, że tak. W końcu było już późno, co mogła robić sama w tym wielkim domu?
– Dobranoc – szepnął. Chrząknął cicho i odsunął się. Zamknął na chwilę oczy, a potem odwrócił się i wyszedł.
Co to było, do cholery?


________________________________________________________________

WITAJCIE :) TAK BARDZO SIĘ CIESZĘ, ŻE DODAJĘ TEN ROZDZIAŁ. NIE PISAŁO MI SIĘ GO JAKOŚ SUPER ŹLE, ALE MOGŁO BYĆ LEPIEJ. MIMO WSZYSTKO, CHYBA JESTEM Z NIEGO ZADOWOLONA. JAKBYŚCIE WYŁAPALI JAKIEŚ BŁĘDY, TO ŚMIAŁO, WYTKNIJCIE MI JE. ZJEM JE ;D 
CO MYŚLICIE O SPOTKANIU NASZEJ TRÓJCY? I O KOŃCOWEJ SYTUACJI? TO JUŻ DWUDZIESTY ROZDZIAŁ, CZAS ABY COŚ ZACZĘŁO SIĘ DZIAĆ! NA MOICH POPRZEDNICH BLOGACH PO DWUDZIESTCE BYŁY JUŻ EPILOGI, A TU PROSZĘ. 
MAM NADZIEJĘ, DO NIEDŁUGIEGO ZOBACZENIA :) 

PRZECZYTANY ROZDZIAŁ? BYŁABYM BARDZO WDZIĘCZNA ZA KOMENTARZ!
TO MOTYWUJE.

Pozdrawiam,
CM Pattzy

sobota, 3 stycznia 2015

19. "Czy mam szansę?"


"Obudziłam się późno, czułam ból
Straciłam moje marzenia i wiarę
Zamykam oczy i pytam siebie:
Czy mam jeszcze szansę?"

Życie. Krótkie słowo, które ma wiele znaczeń. Każdy człowiek poda inną definicje tego wyrażenia. Życie to chwila, życie to podróż, życie to labirynt, życie to puzzle. Jest zmienne, monotonne, nudne, krótkie. Dla jednych ważne, dla drugich obojętnie. Silni o nie walczą, słabi sami się go pozbawiają. Niektórzy je kochają, a inni nienawidzą.
Oni sami nie wiedzieli, jaką definicję życia chcieli przydzielić do swojego istnienia. Z jednej strony mieli dość, pragnęli rzucić to wszystko i poddać się. Z drugiej, ich duma i pewność siebie nie pozwalała na porzucenie broni. Musieli wrócić z tarczą, nie na tarczy. Chcieli poznać szczęście, znów go zaznać. Nie robili jednak nic, aby zmienić swoje dotychczasowe życie. Nic, co mogłoby pomóc im sprecyzować, czym to życie było.

~*~

Siedział w biurze i bawił się breloczkiem, który zostawiła na ławie w swoim pokoju. Jedyna rzecz, której nie schowała i pozostawiła na wierzchu. Zastanawiało go, czy zrobiła to przypadkowo, czy też miało to jakiś głębszy cel. Chciał wierzyć w to, że jednak miała coś na myśli, zostawiając niepozorną rzecz na blacie. Pragnął sobie wmówić, iż pozostawiła ten drobiazg, aby to właśnie on go znalazł i przypomniał sobie o niej, zatęsknił za nią. Nie umiał wytłumaczyć, czemu tego tak potrzebował. Był przekonany, że ona go potrzebuje, tęskni za nim, nie poradzi sobie bez niego.
Pewnie, że nie poradzi – pomyślał. W końcu, gdyby nie on, z niej już by nic nie było. Zapiłaby się, zaćpała, ktoś by ją zgwałcił. Było wiele możliwości, każda prawdopodobna. Nie brał pod uwagę tego, że gdyby nie namieszał i nie wysłał fałszywego listu do jej ojca, Bella mieszkałaby z nim. I jego nową rodziną.
James Moore miał jednak wszystko pod kontrolą i otrzymywał raporty z Volterry. Wiedział, co jej ojciec robił, czym się zajmował i co miał w planach. Nigdy nie pozwoliłby na to, by dowiedział się, że jego córka żyła i ma się całkiem nieźle, jak na trupa. Poza tym, że została prostytutką. Czasami jednak rozmyślał… Czy człowiek taki jak Charlie Swan chciałby mieć za córkę dziwkę? Może wolał żyć ze świadomością, że jego ukochana, mała dziewczynka już nie oddychała. To mniej bolesne od świadomości, że kurwiła się na lewo i prawo. Że żyła, ponieważ pobierała pieniądze za seks.
Zdecydowanie.
Ale nie był gotowy ponieść tego ryzyka. Nadal wolał trzymać Swana z dala od Chicago. Gdyby jednak jego teoria była błędna. Nie mógł stracić Isabelli. Przynosiła mu za wiele zysków. Poza tym, lubił się z nią zabawiać i nie miał zamiaru z tego rezygnować. A utrata jej byłaby dla niego bolesna. Już wtedy nie wiedział, co ze sobą zrobić. Na szczęście, jej nieobecność miała trwać tylko kilka dni i już niedługo powinna do niego wrócić. A wtedy on się nią zajmie i nie wypuści przez kilka dobrych godzin.
Żałował tego, że dał jej ten urlop. Jej miejsce było przy nim i nic nie powinno tego zmienić. Wiedział też, że musi się dopytać, po co były jej te dni wolne. Skoro była jego własnością, musiał wiedzieć o takich rzeczach. Gdyby tylko miał mniej na głowie, już wtedy zająłby się odszukaniem jej i sprowadzeniem z powrotem. Do jego boku, tam gdzie zawsze powinna być i tęsknić za tym miejscem. Za nim.
Nie chciał się przyznać, ale dotknęło go to, że nie dała żadnego znaku życia. Ten breloczek sprawił, że w jego głowie powstał istny huragan. Myśli mu wirowały i nie miał obiektywnego wglądu na tę sprawę. On za nią tęsknił, nie powinien tego czuć. Czuł też coś gorszego. Złość na nią. Czemu postanowiła podrażnić go tą małą błyskotką? Czemu nie da znaku życia? Nie odwiedziła go, nie zadzwoniła. Nic.
Musiał ją znaleźć.

~*~

Siedział w „Paradise”, na tyłach, za kuchnią, gdzie znajdowało się pomieszczenie specjalnie dla niego. Tylko stąd mógł dojść do tej części piwnicy, w której przetrzymywał nielegalne prochy i broń. I nikt z pracowników o tym przejściu nie wiedział. Nikt oprócz jego braci, którzy też byli w to zamieszani. Siedzieli w tym od dawna, on jednak nigdy nie mógł pozbyć się wyrzutów sumienia, że ich w to wplątał.
Czasami myślał, że Cullenom byłoby lepiej bez niego. Wiele namieszał w ich życiu, wyrządził wiele krzywd i nie był dobrym człowiekiem, nie będzie nim. Nie z grzeszkami jakie ma na sumieniu. Czasu nie da się cofnąć. Mógł się zmienić? Nie. Nie pozwalała mu na to przeszłość.
Wiedział, że Esme i Carlisle starali się z całego serca i chcieli mu zapewnić szczęśliwe dzieciństwo. On jednak nie mógł się tym cieszyć, starał się, naprawdę chciał zapomnieć, ale nie umiał. Często czuł do siebie żal. Był do niczego, skoro nie mógł nawet przyjąć akceptacji ze strony rodziny. Może nie całkowitej. Emmett i Jasper dokuczali mu, gdy zorientowali się, że ich rodzice skupiają się bardziej na nim, a nie na własnych synach. Oczywiście, byli wtedy dziećmi i takie zachowanie szybko dobiegło końca. Bracia Cullen wraz z upływającymi latami coraz bardziej rozumieli, dlaczego rodzice poświęcali tyle czasu Edwardowi.
Wcześniej nie wiedzieli.

Dwunastoletni chłopak siedział w swoim pokoju. Wszyscy byli już na dole, ale on nie chciał schodzić za wcześnie. Katorgą dla niego było to, że w ogóle musi tam zejść. Patrzyć na nich, uśmiechać się. Nie chciał niszczyć świąt, ale to nie było jego miejsce. Nie czuł się niechciany, ale wiedział, że to nie jego czas.
– Edwardzie, zaczynamy! – usłyszał głos ciotki.
Próbował, tak jak prosiła, nazywać go mamą. Ale nie umiał. Nawet w myślach sprawiało mu to trudności. Ona nie była jego mamą. Na szczęście, rozumiała to i nie zmuszała go do tego. Powiedziała tylko, że jeśliby chciał, może nazywać ją mamą, bo ona kocha go jak syna.
– Już idę! – rzucił.
Nie chcę – pomyślał.
Spojrzał na okno. Wstał i powoli do niego podszedł. Otwarł je i spojrzał w dół. Mieszkał na piętrze, ale do ściany budynku była przypięta drewniana kratka, która przytrzymywała różne rośliny ciotki. Nie był za ciężki. Właściwie walczył z niedowagą. Belki powinny go utrzymać. Eksperymentalnie pociągnął za jedną z nich. Nic. Zaryzykował i wyszedł, stając na nich.
Wtedy po raz pierwszy uciekł z domu.

Westchnął i pokręcił głową, chcąc przerwać wspomnienie. To były pierwsze święta, które tak bardzo schrzanił. Potem, każdego następnego roku, było jeszcze gorzej.
Pamiętał, że wtedy, gdy po raz pierwszy uciekł Cullenowie od razu zaczęli go szukać. Wujostwo było szczęśliwe, gdy znalazło go całego i zdrowego, niedaleko od domu. Siedział w parku, marzł i myślał. Nie chciał wracać do domu.
Emmett i Jasper nie odzywali się do niego przez długi czas. Miesiąc, może dwa. Krzyczeli na niego, gdy starsi nie słyszeli, że zniszczył im święta i go nienawidzą. To jeszcze bardziej utwierdziło go w przekonaniu, że to nie jego rodzina. Nie miał prawa tam przebywać.
– Edward – powiedział Emmett. Wszedł do gabinetu, nawet nie pukając. Edward tego nienawidził. Prywatność była dla niego bardzo ważna, a Emm nigdy tego nie przestrzegał. Nie pukał, wtrącał się w nieswoje sprawy i wszędzie wtykał tego ciekawskiego nosa. Nic nie można było z tym zrobić. Taki już był.
– Mam nadzieję, że to coś ważnego, skoro nie miałeś czasu na to, by zapukać – odpowiedział miedzianowłosy. W jego głosie było słychać irytację, ale Emmett nie zwracał na to uwagi.
– Moore dzwonił. ­– Edward od razu podniósł głowę. Wcześniej by go to nie zainteresowało, ale teraz, jedna z dziwek Jamesa jest u niego w domu.
– Dalej – ponaglił brata.
– Nic nowego. Dupek potrzebuje prochów, brzmiał jak desperat. Nigdy gościa nie lubiłem. Mam nadzieję, że tym razem po dragach skoczy z mostu – zarechotał Emmett.
W przeciwieństwie do Jaspera, Emmettowi pasowało to, co robi. Nie miał wyrzutów sumienia, że niektórzy ludzie mogą ginąć, ponieważ zostali zastrzeleni z broni, którą oni sprzedali lub przedawkowali dragi od nich. Jasper był tym wrażliwszym bratem Cullen i często nie radził sobie z tą myślą. Alice, jego żona, wiedziała że coś go gnębi, ale jej mąż zawsze unikał odpowiedzi.
Przez wszystkich młodych Cullenów Edward był uważany za najtwardszego i najmniej wrażliwego. Przynajmniej do czasu, gdy zobaczyli jego zdjęcie z dzieciństwa. Po tym nie wiedzieli, czy współczesny Edward żyje z maską, czy to, co kiedyś przeżył tak bardzo go zmieniło.
– Mówił konkretnie czego potrzebuje?
– Mała ilość, pewnie dla niego. Wierzysz w to, że taki ziomek jak on nie ćpa?
Edward wstał i minął Emmetta.
– Ja się tym zajmę, zamknij restaurację – rzucił mu klucze i wyszedł, zostawiając go samego.

~*~

Nie wiedziała jakim cudem dała się na to naciągnąć. Cały czas miała ochotę wziąć Hope na ręce i wrócić do domu. Wolała już z nią gotować, niż łazić po szpitalach. Bo właśnie tu ją mała zaciągnęła.
W duchu śmiała się z Edwarda, gdy dał się ubłagać dziecku, a teraz sama…
To powoli robi się żałosne – pomyślała. – Ja robię się żałosna.
Przemierzała, trzymając dziewczynkę za rękę długi korytarz. Ich celem były windy, które jakiś dureń umiejscowił na samym końcu. Weszły i Hope wcisnęła odpowiedni guziczek. Ona już tu była, więc ona prowadzi.
Po chwili znalazły się w białej sali.
– Cassie! – krzyknęła sześciolatka i podbiegła do łóżka. Kobieta odwróciła się i uśmiechnęła. W głębi serca miała nadzieję, że to znów Cullen z nią przyszedł. Zdziwiła się, gdy zobaczyła Bellę.
Wzdrygnęła się. Za każdym razem, gdy widziała brunetkę, ta wydawała się jeszcze bardziej wredna, zimna i nieczuła. Patrzyła na nią pustym wzrokiem, bez żadnych uczuć. Zaczęła się martwić, co jeśli taka jest przy Hope? Ta mała zasługuje na coś o wiele lepszego.
Cassandra ma już to do siebie, że odkąd przeżyła dni po Jamesie jest dobrą duszyczką i stara się pomóc każdemu we wszystkim. Źle się czuła z tym, że Belli nie udało jej się uratować od tego potwornego człowieka.
­– Witaj, Bello – powiedziała, sadzając sobie Hope na kolana.
– Cześć. – Usiadła na krześle.
Nie przejawiała żadnych chęci na dalszą rozmowę.

~*~

– Chciałbym ją odwiedzić, ale nie mam na tyle odwagi – pokręcił głową. Jego żona westchnęła i przeczesała jego, już powoli, siwiejące włosy. Wiedziała, że jest mu ciężko i już od dawna myśli o wyjeździe, ale nigdy się na to nie zdecydował.
A ona nie chciała go ponaglać. Widziała, że cierpiał i nie miała zamiaru na niego naciskać. To jego decyzja, a ona nie ma nic do gadania.
On musi uporać się z przeszłością i tym, że wini się za śmierć córki. Ona i ich syn jest jego przyszłością. 


________________________________________________________________________

WITAJCIE! JAK MIŁO DO WAS WRÓCIĆ, ZNÓW PO NIEDŁUGIEJ PRZERWIE! JESTEM Z SIEBIE DUMNA, SKROMNIE MÓWIĄC, ALE ZOBACZYMY JAK TO BĘDZIE, GDY ZNÓW ZACZNIE SIĘ SZKOŁA. JEDNAK... NIEDŁUGO FERIE ;3 
DZIĘKUJĘ WAM ZA WSZYSTKIE KOMENTARZE POD POPRZEDNIM ROZDZIAŁEM.
Z MIŁYCH WIADOMOŚCI MAM JESZCZE TO, ŻE ZOSTAŁAM NOMINOWANA DO LIEBSTER AWARD I POJAWIŁA SIĘ STRONA Z ODPOWIEDZIAMI. DRUGĄ, NIECO WAŻNIEJSZĄ, JEST TO, ŻE WYBRALIŚCIE MÓJ BLOG, BLOGIEM ROKU 2014 I POJAWIŁ SIĘ ZE MNĄ WYWIAD TU: 
BARDZO, BARDZO WAM DZIĘKUJĘ. MAM WRAŻENIE, ŻE O CZYMŚ ZAPOMNIAŁAM, ALE OKEJ ;-; 

I TAK JAK ZWYKLE, PROSZĘ O KOMENTARZE. DLA WAS TO CHWILKA, DLA MNIE WIELKA MOTYWACJA!

WIEM, O CZYM ZAPOMNIAŁAM ;d JEŚLI KTOŚ CHCIAŁBY BYĆ INFORMOWANY NA GG O NOWYCH, TO RAZEM Z KOMENTARZEM, NAPISZCIE SWÓJ NUMER GG! OSTATNIO ROBIŁAM CZYSTKĘ I MAŁO, CO MI ZOSTAŁO. A MOŻE KTOŚ NOWY WOLI BYĆ INFORMOWANY PRZEZ GADULCA ;D 

Pozdrawiam,
CM Pattzy

Mrs. Punk