Rok 2013. Chicago.
"Będę grać w tę grę, lecz nie zatrzymam się
Trzymam głowę prosto
I nie zamierzam się zmienić
Nie zamierzam się zmienić"
Mały pokój. Na pierwszy rzut oka było widać, że to sypialnia małego chłopca. Dwie ściany były czyste i niebieskie, dwie następne pokryte tapetą w tym samym kolorze, jednak nieco ciemniejszym. Na parapecie poukładane stały różne modele aut i samolotów, czołgów i innych chłopięcych pojazdów. Koło okna stało łóżko, było z ciemnego drewna, pachniało starością. Pościel na nim była koloru ścian w małe misie. Na poduszce spoczywała maskotka, przykryta małym kocykiem. Przy jednej ze ścian stała duża szafa, w której były ubrania właściciela pokoju. Dalej, półka, na której spoczywały książki dla dzieci, było ich mnóstwo. Wszystko w pomieszczeniu było poukładane i na swoim miejscu. Oczekiwać tylko aż wpadnie tu radosne dziecko, ale nie. Była rzecz, która sprawiała, że to miejsce budziło strach. Wszystko było w kurzu, na suficie było widać serpentyny pajęczyn. Okno od dawna nie zostało tu otwarte i było duszno. A na środku leżał dywan. Brudny, niebieski dywan z czerwonymi, wyblakłymi plamami. Pościel na łóżku miała takie same ślady, a maskotka ze smutkiem wpatrywała się w sufit.
~*~
– Nie jestem do tego przekonana – powiedziała, siedząca za ladą kobieta. Ton jej głosu był oschły i zimny. Nie wyglądała na sympatyczną osobę, a tym bardziej na osobę budzącą zaufanie. Totalnie nie pasowała do pracy w szpitalu, gdzie jej kontakty z ludźmi muszą być dobre.
– Nic mi już nie jest, proszę zawołać lekarza – upierała się – naprawdę chciałabym móc stąd już wyjść. Czuję się nieźle. Jeśli mam być szczera, czuję się lepiej niż kiedykolwiek. Jestem tylko bardzo znudzona.
Nic dziwnego, że była znudzona. Tkwi w tym szpitalu od kilku dni. Nikt jej nie odwiedził. Nie wliczała wizyty pana Cullena, nie przyszedł do niej, miał sprawę, którą ona musiała mu pomóc rozwiązać. Ten człowiek to jedna wielka zagadka. Nie wie o nim nic, mimo że mieszka w jego domu od trzech lat. Przyzwyczaiła się do mieszkania tam, z tym dziwnym człowiekiem. Nie było to dla niej dziwne, teraz nie. Na początku mieszkanie z Cullenem było bardzo dziwaczne i mocno abstrakcyjne, jak cały on. Jego postać jest nieprzenikniona, nigdy się nie ugina, zawsze dostaje to, czego chce. Sama cicho przed sobą przyznała, że kiedyś, na początku pracy u niego, zauroczył ją. Nie swoim wspaniałym charakterem, bo tego stwierdzić nie mogła. Nie stylem życia, czy ilością zer na koncie bankowym. Nie. Zafascynowana była jego osobowością, ten skryty człowiek, być może skrywający tyle tajemnic. Takie są już kobiety, prawda? Pociąga je to, co zakazane. Lubią mieć to, czego nie mogą. Ciężko było jej przełknąć porażkę. Edward Cullen jej nie chciał, odrzucił ją. Dała sobie spokój, nie dlatego, że w siebie zwątpiła. Za bardzo zależało jej na Hope; uroczej, kochanej dziewczynce, która skradła jej serce jeszcze bardziej niż Edward. Wracając do mężczyzny, mimo trzech lat w jego domu, nigdy nie widziała tam żadnej kobiety. Nie licząc jego rodziny, no i szwagierek. Przewinęło jej się przez myśl nawet to, że jest gejem, ale… Taki mężczyzna? Może doskonale to ukrywa, ale czemu? On nie przejmuje się innymi. Wyparła ten pomysł, to nie było to. Ten element do niczego nie pasował.
– Lekarz jest na obchodzie, pani Cassandro, proszę się uspokoić – ciągnęła pielęgniarka – proszę wrócić na salę i nie zawracać mi głowy, mam wiele pracy.
– Ale – zaczęła Cassie, jednak nie dokończyła. Do jej nogi ktoś się przyczepił.
Zirytowana spuściła głowę i uśmiechnęła się szeroko, widząc małą, miedzianowłosą dziewczynkę. Kucnęła i przytuliła ją do siebie. Była zaskoczona jej obecnością tutaj. Jej ojciec za wszelką cenę próbuje uniknąć szpitali. Pogłaskała ją po plecach.
– Hope – pogłaskała jej policzek – bardzo za tobą tęskniłam – przyznała.
Mała energicznie pokiwała głową i pocałowała swoją opiekunkę w oba policzki. Właściwie miała teraz dwie opiekunki, ale jedna została w domu. Szkoda, że nie mogła przyjść z nimi.
– Z kim tu jesteś? – Zapytała. Złapała małą za rączkę i wstała.
– Dzień Dobry, Cassandro – odezwał się znany jej głos – Hope nalegała na wizytę, bardzo chciała cię odwiedzić. Sądzę, że mocno się stęskniła – rzekł. Jego wypowiedź brzmiała bardzo szefowsko.
Nigdy by tu nie przyszedł, sam od siebie, a mimo to… Pojawił się tu już dwa razy. Nie był z tego zadowolony. Nienawidził szpitali praktycznie od zawsze. Wszędzie, w każdym pomieszczeniu te same ściany oddzielające go od świata. Miejsce śmierci. Tym dla niego był szpital, nie mógł znieść tego zapachu. Proszki do prania, chemikalia, brzdęk leków przenoszonych w plastikowych kieliszkach i te ubrane na biało postacie. Nie, zdecydowanie nie mógł tego znieść.
Bella siedziała w domu. Obiecał Hope, że to on z nią tu przyjdzie. Musiał sam przed sobą przyznać, że żałował tej obietnicy. Nie mógł jednak się z tego wymigać. Już wczoraj nawalił i było mu z tym źle. Wiedział, że sprawił córce wielką przykrość. Doskonale zdawał sobie sprawę z tego jak była ona podekscytowana gotowaniem dla niego. Naprawdę o niego dbała, jako jedna z niewielu osób. A on? On nawalił. Dał plamę, na całej linii i nie miał wyjaśnienia. Zapomniał, ot co.
Przeszli na salę, w której była ulokowana kobieta. Znajdowało się tu jedno łóżko, obok niego szafka, na której leżała woda i resztki śniadania.
– Nie zjadłaś śniadania – powiedziała Hope, patrząc na talerz. Leżała na nim połowa parówki i jedna kromka z masłem, którego prawie nie było.
– Jedzenie to nie mocna strona szpitali – zaśmiała się Cassie i pogłaskała małą po włosach. – Ale wiesz, mogę tu spać całe dnie, właściwie tylko to – wywróciła oczami. Była zirytowana i zdenerwowana tym, że nie chcieli jej wypuścić.
– A jak twoja nowa opiekunka? – Zmieniła temat – Bella jest miła? – Uniosła brew. Gdy wcześniej widziała się ze swoją dawną znajomą ich rozmowa nie przebiegła w miłej atmosferze. Nigdy nie były przyjaciółkami, po prostu się znały. Wiedziała, że powierzenie dziecka Belli nie było odpowiedzialne. Oczywiste jest to, że wiedziała czym się brunetka zajmuje. Sama znała Jamesa i okropnie współczuła Belli, że ona tam tkwi. Czuła litość, bo straszne dla mniej było to, iż Bella myślała, że to, co ją spotkało jest dla niej ratunkiem. Wcale nie jest.
Życie u boku Jamesa Moore to najgorsze, co ją spotkało w życiu. Poznała go na imprezie, była wtedy młodsza i o wiele głupsza. Dała się uwieść przystojnemu mężczyźnie, mimo że nie była typem dziewczyny, która oddaje się pierwszemu lepszemu. Początki ich znajomości były wspaniałe. Bezwarunkowo się w nim zakochała, a potem wszystko przybrało innych barw. James zabrał ją do swojego klubu i zaproponował pracę. Była oburzona. Jej chłopak chciał, aby została dziwką. Pragnęła stamtąd uciec, ale on ją złapał i pobił, wyzywał ją. Zostawił ją na bruku, wtedy znalazła ją Bella. Była wtedy nastolatką. Wyglądała na zagubioną i przestraszoną. Pamięta, że miała na sobie skąpe ciuchy, nie można tego było nawet nazwać ubraniem. Pomogła jej, umyła ją i odprowadziła do hotelu. Pamięta jak chciała jej przemówić do rozumu, ale ona bredziła coś o ratunku, pomocy, nadziei i ostatniej szansie. Cassandra nie miała pojęcia, co przeszła Bella, ale wiedziała, że James zrobił jej sieczkę z mózgu.
Dwa lata później spotkała ją w centrum handlowym. Ledwo co ją poznała. Była całkiem inną osobą. Pewną siebie, zimną i wyrachowaną. Wiedziała, że tak to się skończy. Moore ją zniszczył, zmiażdżył jak małego robaka. Stłamsił tę dziewczynę, którą naprawdę była. Przestraszoną, zgubioną i pełną dziecięcej nadziei na lepsze.
~*~
Siedziała w domu, a raczej w wielkiej willi i nie wiedziała, co ze sobą zrobić. Od trzech dni nie miała kontaktu z Jamesem. Nie czuła jakiegoś specjalnego smutku z tego powodu. Czuła się tu dobrze. Hope była cudowną dziewczynką, a sprzeczki z Cullenem były całkiem niezłą rozrywką. Czemu miałaby z tego rezygnować?
Weszła na górę z zamiarem zamknięcia się w swoim pokoju, ale spojrzała w stronę sypialni Cullena. Wzruszyła ramionami i otworzyła drewniane drzwi. W jego sypialni było czysto, bardzo czysto. Po pomieszczeniu roznosił się jego zapach. Wkroczyła do środka i zaciągnęła się nim. Łóżko było zaścielane. Przejechała dłonią po miękkiej kołdrze. Małżeńskie łoże, tak śpi samotny facet. Przy przeciwległej ścianie stała komoda, zakładała, że znajduje się w niej jego bielizna. Szafa. Otworzyła ją. Wiele koszul, garniturów, kilka par jeansów. Odwróciła się. Dwie pary mniejszych drzwi. Pierwsze prowadziły do schludnej łazienki. Wanna, prysznic, umywalka, toaleta i półka na różne bzdety. Pachniało tam nim i miętą. Wycofała się. Za drugimi drzwiami krył się jego gabinet. Bardzo funkcjonalne, miał do niego dwa wejścia. Z korytarza i własnej sypialni. Weszła do niego. Wielkie, mahoniowe biurko, elegancka komoda z papierami, barek. No tak, barek i jego ukochane whiskey. Pudełeczko z cygaro.
Co ja właściwie tu robię?, pomyślała i wyszła na korytarz.
~*~
Nic mu się dziś nie udawało. Warknął i zwalił z biurka wszystkie rzeczy, a szklanka z złotym napojem roztrzaskała się na drobne kawałeczki. Ruszył do drzwi i skierował się na górę. Tam z pokoju wyrwał pierwszą lepszą dziewczynę. Nieświadomie wybrał taką, która miała brązowe włosy i czekoladowe oczy. Choć trochę przypominała mu ją.
__________________________________________________________________
A TU ZNOWU JA! I ZNÓW SZYBKO :) MIŁE ZASKOCZENIE, NIE? :d DLA MNIE TEŻ, W KOŃCU WZIĘŁAM SIĘ W GARŚĆ I MAM NADZIEJĘ, ŻE UTRZYMAM FASON! SZLAG MNIE W TYM MIESIĄCU ZNÓW TRAFIŁ, BO DZIEWCZYNKA, KTÓRA SKOPIOWAŁA MOJEGO BLOGA, AKTYWOWAŁA GO. KREW MNIE ZALAŁA, BO JEDYNA ZMIANA JAKĄ ZROBIŁA TO ZMIANA IMION EDWARD I BELLA NA LEON I VIOLETTA (fanki disney'a rosną na złodzieki? co to się dzieje). NAWET DOPISKI ODAUTORSKIE MIAŁA TAKIE SAME JAK JA. OCZYWIŚCIE PO MOJEJ INTERWENCJI (I KILKU MOICH CZYTELNICZEK, KTÓRYM DZIĘKUJĘ) USUNĘŁA BLOGA, ZNÓW. OCZYWIŚCIE ROBIŁA Z SIEBIE NIEWINIĄTKO I MÓWIŁA, ŻE TO NIE ONA. NIE WIEM Z KOGO PRÓBOWAŁA ZROBIĆ GŁUPKA. USUNĘŁAM JĄ I ZABLOKOWAŁAM, ALE WIADOMO, MOŻE WEJŚĆ Z ANONIMA LUB Z INNEGO KONTA.
DOBRA, JA JUŻ SIĘ TU NIE ŻALĘ XD DZIĘKUJĘ BARDZO ZA WSZYSTKIE KOMENTARZE. MAM NADZIEJĘ, ŻE TERAZ BĘDZIE TYLKO LEPIEJ! JAK ZWYKLE, PROSZĘ WAS O WASZĄ OPINIE, BO TO BARDZO WAŻNE DLA MNIE I MOTYWUJĄCE!
Pozdrawiam,
CM Pattzy